W ostatnich latach wiele mówi się o kryzysie rewolucyjnego ruchu robotniczego oraz lewicy w Polsce. Nie jest to rozważanie pozbawione sensu, zwłaszcza jeśli spojrzeć na aktualny stan organizacji robotniczych i rewolucyjnych w naszym kraju. I nie potrzeba mówić tu o opłakanym stanie finansowym czy brakach kadrowych, z którymi na co dzień borykają się organizacje postępowe, demokratyczne i robotnicze w kraju nad Wisłą. Nie pomagają nam – oczywiście – też próby prześladowań politycznych, areszty wydobywcze, zwolnienia z pracy za działalność związkową, czy policyjne najścia w domach za aktywizm w organizacjach rewolucyjnych. Wszystko to stanowi próbę zastraszania ruchu robotniczego i eliminowania lewicy z życia politycznego w Polsce.
Trzeba przyznać też, iż zastraszanie działaczy postępowych, komunistycznych i demokratycznych stanowi dosyć skuteczną formę walki z lewicą i ruchem robotniczym. Jedynie najtwardsi i najbardziej odporni psychicznie działacze są w stanie oprzeć się wszelkim próbom antydemokratycznego zastraszania i państwowych represji. Ogromna większość działaczy i naszych sympatyków – będąc zwykłymi w końcu obywatelami RP – nie jest przygotowana na represje i szykany.

Trudno im się zresztą dziwić. Wszyscy w końcu pragniemy jedynie żyć w spokoju, pokoju, dostatku i harmonii z otaczającym nas światem…
Problem pojawia się jednak kiedy tylko zdamy sobie sprawę z faktu, że w otaczającym nas kapitalistycznym (nie)porządku – jest to praktycznie niemożliwe.
Wielu osobom zapewne przyjdzie to z dużym problemem, ale należy zdać sobie sprawę z faktu, iż za obecny kryzys w ruchu robotniczym i rewolucyjnym odpowiadają przede wszystkim sami działacze i działaczki wspomnianej opcji politycznej. Aczkolwiek nie tylko aktywiści są tu winni.
Niektórzy spośród szeregów ruchu postępowego będą mieli problem z przyznaniem tym słowom racji, ale im szybciej zdadzą oni sobie sprawę z tego, iż sami stanowią ogromną część problemu, tym lepiej dla nas wszystkich – a tym bardziej dla Sprawy. Ostatnie 25 lat to czas jakościowego i ilościowego cofania się i degradacji ruchu robotniczego w Polsce. Zamiast iść do przodu, zdobywać nowych aktywistów i prowadzić ożywioną działalność, ogromna większość (bo nie wszystkie) z organizacji robotniczych i lewicowych traciła swych działaczy, sympatyków, cofała się ideologicznie i praktycznie do szeregów socjaldemokratycznego oportunizmu i kapitulacji klasowej oraz ulegała stopniowej stagnacji.

Dziś, najliczniejsze organizacje robotnicze w naszym kraju liczą po (maksymalnie) 100 osób (sic!). Niektórzy z kierownictw tych stowarzyszeń, partii, czy związków będą zapewne temu próbować zaprzeczać, ale takie są nieubłagane fakty dnia dzisiejszego. Nawet zaś wtedy gdy dana organizacja może “poszczycić się” liczebnością przekraczającą ledwo sto osób, to będą to głównie osoby w podeszłym wieku, nieaktywne zawodowo i – delikatnie mówiąc – mało rewolucyjne. Niestety, ruch postępowy nie jest wolny od tego typu problemów. Niska liczebność, mała aktywność i brak wiary w ostateczny sukces. Wszystko to zdaje się być dziś nieodłączną częścią każdej rewolucyjnej organizacji robotniczej w naszym państwie.
Organizacje lewicowe nie są wprawdzie w tym kryzysie osamotnione, gdyż wszędzie panuje kompletna awersja do polityki, polityków i działalności politycznej. Jest to – najwyraźniej – cena, którą polskie społeczeństwo musiało zapłacić za okres kapitalistycznej kontrrewolucji po 1989 roku. Ciężko spodziewać się zresztą innych rezultatów, kiedy wszystkie obietnice składane przez partie polityczne i polityków po 1989 roku okazywały się (bez wyjątku) stratą czasu i pasmem nieustannych zdrad nadziei społecznych. Nie wszystko jednak można, bądź należy, usprawiedliwiać odpływem fali rewolucyjnej i rozczarowaniem do politki po 1989 roku w ogóle.
Doszliśmy już do tak tragikomicznego etapu, iż wielu aktywistów oraz pseudoaktywistów na co dzień zastanawia się (i głośno zadaje to pytanie): po co w ogóle działać i dołączać do organizacji robotniczej?

W rozumieniu niektórych osób sympatyzujących z ruchem robotniczym i lewicą wystarczy dziś co najwyżej prowadzić własny blog polityczny, kanał na portalu społecznościowym, rozpisywać się krytycznie na temat kapitalizmu na różnych stronach internetowych i – ogólnie rzecz biorąc – być antykapitalistą w sieci (sic!). Wszystkie wspomniane aktywności są zapewne pomocne w walce z burżuazją, ale w żaden sposób nie są wystarczające aby nawet móc określać się mianem działacza lewicy, czy – tym bardziej – Towarzyszki lub Towarzysza.
Tylko i wyłącznie przynależność do organizacji robotniczej oraz aktywna działalność w jej szeregach klasyfikuje nas do miana rewolucyjnych aktywistów, rewolucjonistów i towarzyszy. Jest to droga wymagająca poświęceń, wiele ciężkiej pracy i wyrzeczeń. Na końcu jednak czeka na nas wszystkich wspaniała nagroda, o którą warto walczyć. Jest to w końcu wyzwolenie ludzi pracy najemnej z kajdanów nieludzkiego kapitalizmu. To państwo wolnych i równych jednostek, które zasługują na społeczeństwo wolne od wyzysku, imperializmu, rasizmu i wykluczenia społecznego.
Przez wszystkie ostatnie lata przeróżni działacze lewicy i ruchu robotniczego, a przede wszystkim ich liderzy, próbowali – oraz nadal próbują – zmienić ten stan rzeczy. Na drodze tej uciekaliśmy się do najróżniejszych sztuczek i wygibasów.

Niektórzy po dziś dzień są fanami i zwolennikami szeroko pojętego entryzmu politycznego, w którym to – przynajmniej w teorii – grupa rewolucjonistów stara się przeniknąć w szeregi reformistycznej i centrystowskiej (socjaldemokratycznej) organizacji, po czym – za pomocą swego lewicowego i rewolucyjnego przykładu – ‘spycha’ tę organizację na lewą stronę sceny politycznej. Tutaj – niestety – zawsze następowało zderzenie z rzeczywistością i realizacja ‘oczywistej oczywistości’ – ta taktyka nigdy nie powiodła się i nigdy się nie powiedzie…
Innym pomysłem było też ‘romansowanie’ z różnego typu odchyleniami na prawej stronie sceny politycznej, tzw. sojusz ekstremów – wymierzony w neoliberalny porządek, imperializm itd. Każdorazowo jednak taktyka ta skazana była na porażkę, gdyż wychodzi z całkowicie błędnych założeń. U podwalin takich dziwacznych sojuszy leży zawsze błędne przeświadczenie, iż “Polska nie jest państwem niepodległym”. Tezę tę obalić może dziś zapewne nawet uczeń szkoły podstawowej. Dziwne jest jednak to, iż niektórym rzekomym rewolucjonistom i komunistom nadal to umyka. Podobnie rzecz ma się ze zwracaniem się niektórych zdesperowanych “myślicieli” lewicy do retoryki i argumentów typowych dla środowisk reakcyjnych, prawicowych, kontrrewolucyjnych i konserwatywnych.
Nie należy mieć złudzeń. Polska klasa robotnicza wcale nie potrzebuje obskurantyzmu obyczajowego i religijnego. My, polscy robotnicy, wcale nie chcemy rasizmu, nacjonalizmu i ksenofobii. Tak naprawdę brzydzimy się seksizmem i szowinizmem narodowym. W rzeczywistości chcemy jedynie spokojnie, dostatnie i uczciwie żyć, pracować i móc zakładać rodzinę. Doskonale wiadomym jest to, iż za nasze niepowodzenia winę ponosi przede wszystkim reżim kapitalistyczny, który podstępem zgotowali nam polityczni zdrajcy i dwulicowe cwaniaczki z obu opcji politycznych (NSZZ “S” i PZPR) w 1989 roku w Magdalence.

Z czystej litości warto pominąć tutaj wszelkie próby – odbywające się przy okazji wszystkich, bez wyjątku, wyborów parlamentarnych – ‘podłączania się’ pod komitety wyborcze burżuazyjnych partii politycznych. Metoda ta – nie dość, że wyjątkowo żałosna i pachnąca desperacją na kilometr, to jeszcze bardziej skazana na porażkę próba chwytania się brzytwy przez tonącego. Przede wszystkim – ruchu robotniczego nie (od)buduje się poprzez udział w burżuazyjnej farsie wyborów parlamentarnych – nawet jeśli w Sejmie będziemy mieli kilku posłów, albo jakiegoś senatora w Senacie. Ruch robotniczy i lewica bazę swą ma w zakładach pracy, na uniwersytetach, w szkołach oraz na ulicach naszych miast i wsi. Ponadto, ruch robotniczy bynajmniej nie zdobędzie szacunku i poważania zwykłych obywateli naszego kraju metodą “dopychania się do koryta” poprzez chwytanie się burżuazyjnych list wyborczych. Nie tędy droga! Należy pamiętać w końcu, iż jedynie niecałe 40% naszego społeczeństwa bierze udział w wyborach parlamentarnych. Jeszcze mniej zaś – w jakiejkolwiek działalności politycznej. Ponad 60% Polek i Polaków nie chodzi na wybory. Nie dziwimy się im. Przecież i tak nie ma na kogo głosować…

W takiej sytuacji pojawia się więc znów pytanie: Co robić? Otóż, jak do tej pory – i konia z rzędem temu, kto wymyśli kiedyś lepszy sposób – najlepszą i jedyną skuteczną drogą do budowy ruchu robotniczego oraz zdobywania sympatyków przez lewicę, jest codzienna, ciężka, pełna poświęceń, praca u podstaw. Codzienna działalność informacyjna oraz edukacyjna w szeregach klasy robotniczej, rolników, młodzieży, studentów i bezrobotnych. To także budowa organizacji robotniczych i rewolucyjnych poprzez regularne płacenie składek członkowskich, uczestnictwo w manifestacjach, pikietach i spotkaniach swoich organizacji. Przede wszystkim zaś jest to niepoddawanie się nawet w obliczu ogromnych trudności – czy to finansowych, czy osobistych, czy też w postaci otwartych represji państwa burżuazyjnego. Tego wszystkiego jednak nasi dzisiejsi rewolucjoniści i postępowcy muszą się dopiero nauczyć.
Pomimo wszystkich przeciwności jakie piętrzą się przed lewicą i ruchem robotniczym oraz postępowym w Polsce, aktyw organizacji rewolucyjnych – w tym także sympatycy – mogą spać spokojnie. Nie przez takie problemy ruch robotniczy przechodził, nie z takimi prześladowaniami się mierzył, nie takich wrogów już w historii miewał. Z każdej takiej – wtedy mogło by się wydawać najcięższej – próby wychodziliśmy zwycięsko i obronną ręką. Każda przeciwność losu, prędzej czy później, jedynie nas wzmacniała i hartowała do kolejnych bojów z kapitalistami. Nie inaczej będzie i tym razem!

Konrad Markowski (OZZ “P”).