Zacznijmy od ustawy o IPN i jazgocie polskich nacjonalistów, którzy przeciwstawiają się jazgotowi nacjonalistów krajów sąsiednich. Na początku wrzawa związana z ustawą o IPN mogła wydawać się niezrozumiała. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się, można dojść do oczywistych wniosków.
Jarosław Kaczyński wraz z partią PiS rozpoczęli kampanię, której cele są starannie ukrywane. W rozgrywce tej udział biorą trzy rządy: Polski, Izraela i Stanów Zjednoczonych. Ustawa o IPN ma dwie role do odegrania.
Pierwsza rola to celowe wywołanie medialnej burzy w Polsce, Izraelu i Stanach Zjednoczonych oraz wyeksponowanie Jarosława Kaczyńskiego i PiS jako „twardogłowych polskich patriotów”, którzy nie lękają się żądań USA, ani Izraela. PiS w oczach Polaków ma uchodzić za jedyną „patriotyczną” partię i dzięki temu wygrać wybory w 2019 r.
Niestety, efektem ubocznym burzy medialnej jest ukazanie Polaków na świecie jako „antysemitów”, wrogów Izraela i reakcjonistów. Jest to jednak jedynie symboliczna cena, którą PiS jest gotów zapłacić by utrzymać się u władzy.

Drugą rolą tej ustawy jest polityczne umocnienie rządu PiS-u, aby ten po 2019 r. przygotował warunki do realizacji właściwego celu przyświecającego rządom USA i Izraela.
Szum medialny powoli ucichnie, Izrael i Stany Zjednoczone zrezygnują z krytyki. PiS zaś kupi ich przychylność importem broni, za którą zapłacimy wszyscy miliardami dolarów.

W 2015 r. PiS zdobyło niemalże samodzielną władzę w Polsce. Andrzej Duda popierany przez PiS został Prezydentem Polski. Od tamtej pory trwały ożywione kontakty polskiego rządu z Izraelem, które umacniały ów sojusz kontraktami na zakup izraelskiego uzbrojenia i innych towarów produkowanych w tym państwie.
To samo można powiedzieć o stosunkach z USA. Za oceanem też mamy sojusznika, który „kocha” Polskę za zakupy broni liczone w wielu miliardach dolarów. Obie strony wiedzą, że zakup baterii ‘Patriot’ za ponad 7 mld dolarów nie ma sensu, bo rakiety te są kompletnie nieprzydatne do obrony Polski.
W całej tej burżuazyjnej komedii starannie ukrywa się fakt, że „prawdziwą” przyjaźń kupuje się za pieniądze. Duże pieniądze.
Ponadto, obecność obcych, okupacyjnych wojsk USA na terenie Polski ma też dodatkową, bardzo użyteczną, funkcję. W razie jakichkolwiek kłopotów wewnętrznych (niepokoje społeczne, protesty, powstanie), na które mogliby natknąć się sojusznicy USA, wojsko Stanów Zjednoczonych na pewno chętnie pomoże i problemy rozwiąże.
W Polsce – podobnie jak w sąsiednich państwach kapitalistycznych – stale trwa walka o władzę pomiędzy różnymi grupami burżuazji.
Kapitaliści spod znaku Unii Europejskiej cały czas mocują się w tej walce z wielkim kapitałem amerykańskim oraz jego potęgą militarną. Jednak drobna, średnia i skrajnie antykomunistyczna (oraz rasistowska) burżuazja wykluta w Polsce po 1989 roku, wcale nie dała za wygraną. Ona zaś stanowi główne zaplecze polityczne Prawa i Sprawiedliwości. To ich wyborcy i sponsorzy oraz baza i nadbudowa „ideologiczna”.

Burżuazję wszystkich odcieni łączy pewien fakt. Wszyscy oni nienawidzą Polski Ludowej i socjalizmu. Dlaczego?
Powód jest bardzo prosty. Okres od 1945 do 1989 był jedynym czasem w historii Rzeczpospolitej, w którym wyzyskiwacze nie mogli swobodnie kręcić swych interesów i tłamsić woli ludu polskiego. Był to jedyny – jak na razie – czas, kiedy klasy wyzyskiwane wzięły w swe ręce stery państwa polskiego i posłały klasy uprzywilejowane na śmietnik historii. Burżuazja po dziś dzień nie potrafi wybaczyć robotnikom, rolnikom i inteligencji pracującej tej dziejowej zniewagi i upokorzenia, które znosić musiała przez blisko 50 lat w Polsce Ludowej. Stąd teraz m.in. ustawa o IPN, antykomunistyczna polityka historyczna, zmiany nazw ulic, placów i szkół. Stąd cały ten tępy na pozór, zwierzęco antykomunistyczny i antydemokratyczny rewanżyzm historyczny. To klasowa zemsta upokorzonych władców nad swymi niewolnikami, którzy czelność mieli wyzwolić się z kajdanów na blisko pół wieku.
Reakcją na triumf klasy robotniczej w okresie socjalizmu w Polsce (oraz sąsiednich państwach europejskich), jest obecnie dominacja polityczna środowisk reprezentujących interesy klas wyższych. W praktyce jest to hegemonia: prawicy, liberałów, środowisk chadeckich, nacjonalistycznych oraz rasistowskich. Nie oznacza to wcale, iż środowiska te nie walczą między sobą. Czasem walka ta przybiera nawet dosyć pokaźne rozmiary.
Wystarczy jednak jedynie, że wydarzy się jedno powstanie robotnicze, jeden bunt warstw wyzyskiwanych, a wszyscy ci (pozornie skłóceni) liberałowie, chadecy, rasiści i nacjonaliści dogadają się między sobą, dyskretnie zakopując trupy klasy robotniczej na pobliskim cmentarzu.

O co chodzi PiS-owi i J. Kaczyńskiemu? Poza oczywistym celem: jak najdłuższym utrzymaniem się „przy korycie”, jest to też dążenie do umocnienia ideologicznej hegemonii sił prawicowych w przestrzeni publicznej w Polsce. Przez ostatnie 27 lat w polskim Sejmie zasiadają wyłącznie reprezentanci kapitału i klas wyzyskujących. Nie ma tam ani jednej osoby reprezentującej klasowe i ekonomiczne interesy proletariatu. Kilkanaście lat temu można było uświadczyć tam jeszcze niedobitki zdradzieckiej socjaldemokracji, które – oczywiście – nic wspólnego z interesami proletariatu już nie miały, ale jeszcze udawały znikomą łączność z wyzyskiwaną klasą robotniczą. Teraz jednak niepodzielne rządy sprawuje kapitał i prawica w różnych odcieniach.
Jednym z bardzo niewielu gestów „łaski” możnych zasiadających w parlamencie było wprowadzenie programu 500+ (choć i tak zbyt mocno okrojonego). W praktyce jednak przy wprowadzeniu jednego programu socjalnego, rząd jednocześnie podaje rękę rodzinom wielodzietnym, a drugą od razu sięga do kieszeni tych samych rodzin i zabiera jeszcze więcej (ułatwienia dla przedsiębiorców, inflacja, zwolnienia z podatków dla najbogatszych, prywatyzacja, ataki na kodeks pracy i uelastycznianie praw pracowniczych itd.).
Ostatecznie więc jeden program socjalny, bez jakichkolwiek znaczących zmian systemowych na korzyść klasy robotniczej (bądź przynajmniej dla najmniej zarabiających) jest tylko i wyłącznie symbolicznym mydleniem oczu, a nie faktyczną systemową i socjalną pomocą dla warstw wyzyskiwanych. Najkrócej rzecz ujmując: kiełbasa wyborcza, ale za drugie danie i deser płacimy sami (i to podwójnie).

PiS (oraz pozostałe ugrupowania burżuazyjne zasiadające w Sejmie RP) w ciągu ostatnich 28 lat tworzą starannie klimat przyjazny dla rozwoju rasizmu, ksenofobii, nacjonalizmu i wykluczenia społecznego. Dość powiedzieć, iż kapitalizm stanowi naturalne środowisko rozwoju i pożywkę dla powstania i rozwoju wszystkich tych plag społecznych. Odpowiednia polityka społeczna (ze strony odpowiedzialnych rządów) jest w stanie owe ujemne strony kapitalizmu minimalizować do poziomu wręcz marginalnego.
Tego, niestety, w Polsce nigdy nie było i nie zanosi się na takową zmianę w najbliższej przyszłości. Jest wręcz odwrotnie. Kolejne rządy aktywnie wzniecają waśnie narodowościowe, religijne, obyczajowe, rasowe itd. Burżuazyjne rządy w Polsce utrzymują się wręcz z taktyki „dziel i rządź”, według której wystarczy napuszczać na siebie wszystkie kolejne grupy społeczne (mające zwykle te same ekonomiczne interesy polityczne), samemu skutecznie trzymając ster władzy w państwie.
Nieważne czy będzie to szczucie niepełnosprawnych na pełnosprawnych, czy napuszczanie ludzi wierzących na ateistów. Równie dobrze egzamin zda straszenie wszystkich komunistami, Muzułmanami, homoseksualistami, Żydami i terrorystami. Straszyć w sumie można wszystkim, byle by tylko wystarczająco często w szkołach i mediach powtórzyć, iż stanowi to dla nas jakiekolwiek zagrożenie. Ludzie to kupią. Społeczeństwo mamy w końcu celowo ogłupiane, więc i łatwiej zarządzalne…

Wreszcie, nie sposób nie wspomnieć o jawnych wręcz prześladowaniach politycznych, tak typowych dla kapitalizmu w jego schyłkowej, imperialistycznej formie. Prokuratorzy, sędziowie, posłowie prawicy, senatorowie i wszyscy utytułowani „historycy” prześcigają się w pluciu i szczuciu społeczeństwa na komunistów, na ruch robotniczy, na lewicę. Każdy z możnych tego świata oskarża swych przeciwników o komunizm, bolszewizm, zapędy rewolucyjne i „Czekistowskie myślenie”. Faktycznie jednak w żadnej ławie sejmowej, w żadnym sądzie, prokuraturze, czy na uniwersytecie nie uświadczymy dziś komunistów. Może znajdzie się gdzieś jeden, dwóch, czy trzech czerwonych (co cudem przetrwali burżuazyjne czystki). Będą to jednak wyłącznie wyjątki potwierdzające regułę.
Zmiany nazw ulic, szkół, placów itp. to jedynie wierzchołek góry lodowej. Na co dzień nasi działacze spotykają się z szykanami, pogróżkami i próbami delegalizacji naszej działalności ze strony organów państwa burżuazyjnego. Aresztowanie – bez postawienia zarzutów – Mateusza Piskorskiego to jeden z wielu przykładów bezprawnych prób zastraszania ruchu robotniczego i lewicy w ogóle. Nie może być na to zgody żadnego postępowca, żadnego demokraty, żadnego człowieka lewicy.

Tow. L.A.