W naszym kraju znowu wrze. Darmozjady z Sejmu i Senatu dostali (a raczej rozdali samym sobie) kolejne premie…
Pomijając już całkowicie bezczelność owych antykomunistycznych reprezentantów kapitału, te 7 tysięcy z kawałkiem na rękę są absurdalnymi groszami, kiedy porównamy je z 2,5 mln roczną wypłatą prezesa Alior Banku.
Społeczeństwo ma całkowitą rację, że oburza się na nierówności płac, ale to nie płace kilkuset polityków są tu istotne – tylko płace tysięcy prezesów, właścicieli, bankierów i udziałowców.

Nie naruszając fundamentów systemu.
Spór wokół wysokości płac posłów to przede wszystkim sposób na pacyfikację gniewu społecznego, który ideologia kapitalizmu skutecznie kieruje przeciwko państwu i jego przedstawicielom, siebie samą skutecznie oszczędzając, bo przecież każdy prezes “sam zarobił”, “sam tworzy miejsca pracy” i “należy mu się za ciężką pracę”.

Zamiast naruszać fundamenty systemu i wprowadzić silnie progresywny podatek dochodowy, podwyższyć znacznie płacę minimalną plus określić płacę maksymalną, to wszyscy zajęci są pustymi gestami dotyczącymi małej garstki ludzi, na których oszczędności będą realnie rzecz biorąc groszowe. To kolejny istotny element prawicowej pseudokrytyki ustroju.
W ten sposób systemowa korzyść jest podwójna: nikt nie kwestionuje majątków i milionowych wypłat dla wybrańców kapitału, a sam lud grzęźnie w realnie jałowym linczu na publicznym sektorze, co w dalszej perspektywie sprzyja tylko zasysaniu najzdolniejszych ludzi przez oferujący najwyższe płace sektor prywatny i odrzuca od służby dla “taniego państwa”.

Opinia światowa zaś milczy.
Tymczasem na świecie dokonuje się kolejna masakra cywilnej ludności Palestyny przez faszystowski rząd Izraela.
„Nie będziemy współpracować z żadną komisją śledczą” – powiedział izraelski minister obrony Awigdor Liberman w publicznym radiu, na wieść o tym, że ONZ i Unia Europejska domagają się niezależnego śledztwa w sprawie masakry w Gazie z końca marca br. Zginęło w niej 17 Palestyńczyków a ponad 1400 zostało rannych (sic!). Również premier Izraela odrzucił wszelką krytykę międzynarodową i pogratulował izraelskiej armii okupacyjnej jej „sprawności w tłumieniu protestów”.
Dla równowagi dodać należy, iż w tym właśnie momencie armia Turcji masakruje Kurdów w Północnej Syrii (Afrin), a terrorystyczny rząd Arabii Saudyjskiej bombarduje bezlitośnie ludność cywilną Jemenu (przynajmniej tysiące ofiar śmiertelnych).
Cała niemalże jednak zachodnia opinia publiczna (współkreowana przez główne kapitalistyczne media) milczy w tej sprawie.

Dobre są wyłącznie żółte związki zawodowe.
Nie bylibyśmy jednak sobą bez zwracania większej uwagi na sprawy pracownicze i obronę interesów klasy robotniczej w starciu z kapitalistami.
W związku z tym: niektórzy komentatorzy sceny politycznej zauważają zdumiewającą wręcz pogardę dla strajków i protestów robotniczych w Polsce.
W przypadku strajków we Francji całość komentowana jest w naszym kraju w zasadzie wyłącznie z perspektywy “cierpiących podróżnych”, pojawiły się nawet liczne głosy wprost krytykujące “brak szacunku dla turystów”, czy irracjonalizm “francuskiej kultury strajkowej”! Strajkujący robotnicy w mniemaniu burżuazyjnych mass-mediów to niemalże zbrodniarze.
Praktycznie przy okazji każdego strajku i protestu wszystkie media solidarnie stają po stronie systemu, co zupełnie nie przeszkadza im jednak święcić “wydarzeń sierpniowych” i innych solidarnościowych rocznic, kiedy przyjdzie świątecznie pomachać chorągiewkami z logo “Solidarności”.
Pewnym wyjaśnieniem tego fenomenu może być fakt, iż NSZZ „S” od samego początku był tzw. żółtym związkiem zawodowym i praktycznie zawsze służył interesom zatrudnicieli i wielkiego kapitału.
Ze strajkiem jest bowiem dokładnie tak, jak z ideologią. Jeśli strajk nam odpowiada i wspiera kapitalizm to jest „czystym dążeniem ku wolności i heroiczną walką z komunistycznym zniewoleniem”, kiedy jednak strajk narusza fundamenty obecnego porządku – nagle staje się „czystym złem, a wszyscy jego uczestnicy to bezbożni i obrzydliwi roszczeniowcy”.

Noworosja to antyfaszyzm.
Walka z kapitalizmem to jednocześnie walka z pojawiającym się od czasu do czasu w różnych miejscach globu faszyzmem. Doskonale rozumieją to ochotnicy walczący po stronie Noworosji, którzy sięgnęli po broń w sprzeciwie wobec neonazistowskiej junty sprawującej obecnie władzę w Kijowie (Ukraina).
Wkrótce w Doniecku oraz Ługańsku świętowana będzie czwarta rocznica proklamowania Republik Ludowych na Wschodzie Ukrainy.
Deklaracja o niepodległości, przygotowana w tajemnicy ze względu na działania Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, była odpowiedzią na wydarzenia na “Euromajdanie”, gdzie wbrew normom demokracji burżuazyjnej, dokonywano faszystowskiego zamachu stanu.
Donbas nie tylko nie wspierał wydarzeń jakie miały miejsce w Kijowie, ale wręcz się im przeciwstawiał – już w styczniu 2014 roku organizowano tam kontrmanifestacje, które bardzo szybko przybierały na sile. Początkowo nikt nie wierzył, że może dojść do zbrojnego przejęcia władzy przez neofaszystów z Prawego Sektora, a Janukowycz ucieknie z kraju, czego do dzisiaj nikt nie chce mu wybaczyć.
Republiki Ludowe, walka komunistycznych ochotników z Brygady „Ducha” oraz Noworosja to oczywista reakcja na Majdan. Inicjatywy federalizacji, czy odłączenia się od Ukrainy pojawiały się już jednak tam w 1994 roku, a nawet w latach 60-tych (jeszcze w ramach Związku Radzieckiego).
Jedno jest pewne: dopóki istniał ZSRR zapewniony był pokój i harmonijny rozwój całej Ukrainy (rozwiązano nawet na długi czas lokalne konflikty narodowościowo-językowe). Likwidacja Związku Radzieckiego przyniosła zaś masowe zubożenie ludności Ukrainy, powrót sentymentów nazistowskich oraz – w efekcie – nowy konfllikt między wschodnią a zachodnią Ukrainą.

Syty głodnego nie zrozumie…
Wracając zaś na krajowe podwórko: w Polsce jest około 20 tysięcy milionerów, w parlamencie zaś zasiada ich co najmniej kilkunastu. Jednocześnie ani jedna osoba w Sejmie i Senacie nie otrzymuje średniej wysokości pensji robotniczej. To pokazuje jak nadreprezentowana jest w polityce drobna, uprzywilejowana mniejszość.
Ludzie tacy jak: Schetyna, Kukiz, Petru, mają majątek wart ponad mln zł, Kosiniak-Kamysz niemal milion zł.
Szydło i Kaczyński wypadają przy nich blado, ale w partii swej też mają sporą grupę posłów milionerów (w tym premiera Morawieckiego). Oficjalnie są relatywnie „biedni”, mogą jednak korzystać z niezliczonych przywilejów.
Tacy ludzie nie wiedzą nawet jak wygląda życie przeciętnego robotnika. Dlaczego więc mieliby reprezentować choć w najmniejszym stopniu nasze klasowe i ekonomiczne interesy?

Celna riposta hierarchom kościelnym.
Kościół katolicki w Polsce (i nie tylko) bardzo przejmuje się „losem nienarodzonych”, zwracając szczególną uwagę na ochronę zygoty i płodu. Co jednak z już narodzonymi?
W związku z kolejnymi próbami wtrącania się hierarchii kościelnej w Polsce do polityki, uciszmy ich skutecznie przypominając drobny fakt z historii kościoła kat. (bodajże najbardziej krwawej i grabieżczej instytucji w historii ludzkości):
Podczas wizyty w Republice Dominikańskiej na wyspie Haiti w 1979 roku, ówczesny papież Karol Wojtyła tak mówił o „chrystianizacji” wyspy:
– Kościół był więc na tej wyspie pierwszą instancją, która zatroszczyła się o sprawiedliwość i prawa człowieka.
Naoczny świadek owej kolonizacji, biskup Las Casas (1484-1566) napisał jak wyglądała praca misjonarzy:
– Nowo narodzone istotki odrywali, chwytając je za nogi, od piersi matek i rzucali je na skały, rozbijając im główki.

Dlaczego bogacze nie nadają się do polityki?
Ze spraw bliższych naszym czasom i obecnej sytuacji w Polsce warto przytoczyć jeszcze zaś rozważania jednego z sympatyków ruchu postępowego…
– Wszystkie te kalkulacje każące niektórym wierzyć, że jeśli damy posłom i posłankom lepiej zarobić, to będą mniej podatni na korupcję i rozmaite fuchy na boku, grzeszą abstrakcyjnością typową dla modeli ekonomicznych. Zakładamy, że jest jakiś poziom wynagrodzenia, poza którym ‘zmniejsza się skłonność osób piastujących urząd poselski do nadużyć’. To oczywiste, że taki punkt nie istnieje, bo ludzie nie są abstrakcyjnymi konstruktami z teorii ekonomicznej – stoją za nimi określone doświadczenia społeczne i osobiste.
Taki punkt nie istnieje chociażby dlatego, że posłowie i posłanki wywodzą się z różnych klas społecznych (oczywiście jedynie tych wyższych i uprzywilejowanych). Niektórzy wyborcy chętnie głosują na kandydatów bardzo bogatych, zakładając, że skoro ci dysponują prywatnym majątkiem to nie idą do polityki po to, by się dorobić.
Przykład najbogatszego posła, Marka Jakubiaka z Kukiz’15 (zgromadził 63 miliony złotych!) pokazuje nam, że jest to jeden wielki absurd. Mimo ogromnego majątku, pan Jakubiak przelał w zeszłym roku ponad 20 tysięcy złotych publicznych pieniędzy na konto spółki, w której ma udziały. Zrobił to, chociaż wyprowadzona kwota to – przy jego majątku – drobniaki.
Inny argument, by do polityki wybierać osoby wywodzące się ‘z elit’ głosi, że mają one szczególne poczucie odpowiedzialności i wiedzą jak mądrze zarządzać pieniędzmi. No cóż – przykład córki generała Andersa, senatorki Anny Marii Anders, która wydała ponad 600 tysięcy złotych publicznych pieniędzy na ekskluzywne podróże służbowe pokazuje, że może być dokładnie na odwrót. Osoby wychowywane w luksusach nie potrafią od nich odwyknąć w służbie publicznej. Nie mają poczucia, że żyją ponad stan, bo do takiego stanu po prostu przywykły – pojechać muszą w drogim ubraniu, wypachnione markowymi perfumami, z kimś, kto będzie im prowadził kalendarz, albo nosił torbę.
Z kolei o osobach niezamożnych, które startują w wyborach powiada się często, że z racji braku majątku widzą w polityce głównie szansę na łatwy i szybki zarobek. Mówi się też, że brak im właściwego dla ‘elit’ poczucia, że dobro publiczne przeważać musi nad prywatą. Cóż, nasze doświadczenie jest może zbyt ograniczone, żeby wyciągać z niego ogólniejsze wnioski, ale podpowiada nam, iż w wielu przypadkach jest dokładnie odwrotnie.
Z wieloletnich obserwacji wynika, że osoby z ‘dobrych domów’ znacznie chętniej przytulają duże pieniądze publiczne, jakie można często zgarnąć w działalności politycznej. Powód jest bardzo prosty.
Przykładowo: 2 tysiące złotych miesięcznie za udział w projekcie, przygotowanie panelu dyskusyjnego czy spisanie raportu to dla dziecka kasjerki czy magazyniera horrendalne pieniądze okupione niemałym wysiłkiem. Zupełnie inaczej jest w przypadku osób, które wywodzą się ze świata, w którym na płacę minimalną nie trzeba harować przez 40-50 godzin w tygodniu. Żeby zaś odłożyć z niej jakiekolwiek pieniądze – trzeba jeszcze ostro kombinować. Na potomku lekarza i prawniczki 2 tysiące PLN nie zrobią praktycznie żadnego wrażenia. Otrzymanie takiego wynagrodzenia za niepełnoetatową pracę nie rodzi wyrzutów sumienia, poczucia, iż jest się przepłacanym – powoduje raczej niedosyt, bo dla osób zamożnych punktem odniesienia nie jest kasjerka czy magazynier, ale środowisko, z którego się wywodzą, w którym twierdzi się – co wiemy od byłej minister Bieńkowskiej – że ‘za 6 tysięcy złotych miesięcznie to pracuje tylko złodziej lub idiota’.
Podobną prawidłowość można zaobserwować w przypadku rozliczania delegacji, zwrotów kosztów podróży i zakwaterowania, w tym standardów tychże. Gdy osoby z uprzywilejowanych środowisk mają możliwość skorzystania z takich form wsparcia, nie mają większych zahamowań. Dla nich podróż samolotem jest jak wyjście po bułki do sklepu. Na lotnisko i z lotniska pojadą taksówką, wezmą fakturę. Nie przeszkadza im odbycie podróży na kilka godzin do innego kraju po to, żeby zabrać głos przez 5 minut, a w drogich hotelach czują się jak ryba w wodzie. Z kolei w przypadku osób ze środowisk nieuprzywilejowanych (klasa robotnicza), które w dalekie podróże udają się tylko od święta i które zawsze próbują ciąć koszty, automatyczną reakcją jest szukanie tanich połączeń, rezerwowanie ich z odpowiednim wyprzedzeniem, wybieranie opcji niezbyt dogodnych dla siebie, ale nieobciążających nadmiernie tego, kto wyjazd opłaca. Zazwyczaj nie czują się one na tyle ważne, żeby ‘wozić się jak elita’ i są zbyt zakłopotane faktem, że ktoś pokrywa koszty ich podróży, żeby generować zbędne wydatki.
Tak, próbuję Wam przez to powiedzieć, że już najwyższy czas na to, żeby to ta druga grupa, czyli nieuprzywilejowani, wyznaczała standardy zachowań ‘elitom’.
Stąd też właśnie żądania ruchu postępowego: głosujmy wyłącznie na posłów robotniczych oraz żądajmy dla nich wynagrodzeń w wysokości średniej pensji robotniczej. Tylko i wyłącznie w ten sposób zagwarantować można fakt, iż posłowie ci nie utracą kontaktu z „szarym obywatelem” i zawsze będą reprezentować dokładnie jego interesy – samymi w końcu będąc członkami klasy robotniczej.

Konrad Markowski
(PPP)