• Open
  • Mlodziez
    Keymaster
    10/09/2023 at 13:17 #6963

    Witamy, Tow.
    Powracamy niniejszym do jednego z naszych ulubionych tematów.
    Mianowicie: rewolucyjna i socjalistyczna poezja (oraz proza).
    Zachęcamy was do nadsyłania tutaj przykładów waszej własnej poezji i prozy o tematyce rewolucyjnej.
    Oczywiście – temat nadal otwarty jest (głównie) dla postępowej poezji najbardziej znanych autorów na świecie!
    Na sam początek:

    Wisława Szymborska
    “Lenin”

    Że w bój poprowadził krzywdzonych,
    że trwałość zwycięstwu nadał,
    dla nadchodzących epok
    stawiając mocny fundament –
    grób, w którym leży ten
    nowego człowieczeństwa Adam,
    wieńczony będzie kwiatami
    z nieznanych dziś jeszcze planet.

    Wiersz pochodzi z tomiku ‘DLATEGO ŻYJEMY’, wyd. II, wydawnictwo Czytelnik 1954 rok.

    • Spoldzielnia
      Keymaster
      Posts: 23
      24/09/2023 at 16:20 #7005

      “Wyjdzie stu robotników…”

      Wyjdzie stu robotników,
      Oborzą miasta grunt,
      Wyrzucą łokieć — funt.
      Klatki pełne wróblików
      Otworzą — i przed tłuszczą
      Ptaszki na wolność puszczą…
      Muzyka nieustanna:
      Wolność! Wolność! — Hosanna.

      Swięci staną w katedrze
        Trzej… i zawezwą ducha,
      Lud księgi praw rozedrze,
      Próchno kart porozdmucha;
      Weźmie stare sztandary,
      Wyprowadzi jak mary
      Za kościół — na mogiły,
      Zapali, by swieciły
      Swiatu dawnemi dzieły,
      Błysnęły — i spłonęły.
      Bije godzina ranna,
      Masy rzekły: Hosanna!

      Juliusz Słowacki,
      1848.
      Wydane po raz pierwszy w 1909 r.

    • Postep
      Keymaster
      Posts: 22
      08/10/2023 at 18:18 #7028

      “Komuna paryska”

      Elle ne se rend pas la Commune de Paris

      Słuchając, usta zatnij,
      czoła nie zniżaj.
      Oto opowieść o dniach ostatnich
      Komuny miasta Paryża.

      I

      Bębny, bębny nocą warczały,
      nim świt zaświecił blady,
      padły w mieście pierwsze wystrzały,
      stanęły barykady.

      Bramy zdobyto, wzięto forty,
      śmierć bliska.
      Z każdej ulicy, jak z aorty,
      upływa krew paryska.

      Ale Komuna się nie podda,
      Komuna śmiercią gadzi!
      Paryżu gniewny, okrzyk podaj:
      “Do broni, komunardzi!

      Do broni, ludu roboczy!
      Dzieci! Kobiety! Starcy!
      Krew ulicami broczy,
      krwi jeszcze dziś wystarczy!

      Nim chmary żołdactwa runą,
      nim przejdą po naszym ciele,
      na barykady, Komuno,
      do broni, obywatele!”

      II

      Czerwonych z przedmieść wyparto
      i oto, świecąc stalą,
      w ciasne ulice Montmartre`u
      wkraczają pułki z Wersalu.

      I tam, gdzie w marcu stracono
      generałów Thomasa z Lecomte`em,
      oficer z szablą wzniesioną
      nadbiegł wołając przed frontem:

      “Żołnierze! Trzeba wytępić
      to bydło! Nie bierzcie jeńców!”
      Żołnierze posłuszni i tępi
      stawiają pod mur po dziesięciu.

      Trzaskają salwy za murem,
      ziemia od krwi się lepi.
      Twarze żołnierzy ponure,
      na oczy zsunięte kepi.

      III

      Na cmentarzu Père Lachaise kwitną kasztany,
      majem pachnie stratowana trawa,
      w trawie leżą trupy rozstrzelanych
      “w imię pracy, porządku i prawa”.

      Generale Galliffet, wydaj rozkazy,
      niech żołnierzom od luf płoną ręce!
      Po czterdziestu! Po dwustu od razu!
      Pięć tysięcy! I dziesięć tysięcy!

      Generale Galliffet, za egzekucje
      wdzięczność Francji cię czeka i order!
      Generale Galliffet, krew masz na bucie!
      Generale Galliffet, cuchniesz mordem!

      Na cmentarzu Père Lachaise wieczór już zapadł,
      mur bieleje w pomroce wieczoru.
      Nie, to nie jest woń traw – to krwi zapach!
      To nie cmentarz – to twierdza upiorów!

      IV

      Noc, rozświetlona łuną,
      złowroga, ciężka.
      Chmurami ponad Komuną
      zawisła klęska.

      Zostało już niewiele
      barykad i nadziei.
      “Na śmierć, obywatele,
      pójdziemy po kolei.”

      Dąbrowski legł od kuli,
      padł Raoul Rigault pod ścianą,
      na skrzyżowaniu ulic
      po stu rozstrzeliwano.

      Kanalia lud zwycięża,
      kanalia krwią się karmi:
      generałowie, księża,
      bankierzy i żandarmi!

      Po zemstę nad Paryżem
      już ciągnie zgraja katów
      z bagnetem, złotem, krzyżem
      przez pierś proletariatu.

      Lecz Paryż umie zginąć,
      Komuna się nie podda!
      Wolności! Tobie płynąć,
      czerwona twoja woda…

      V

      “Obywatelu Delescluze, schrońcie się na dół!
      Baryka paść musi, tam pewna śmierć!”
      Stanął, wsparty na lasce, ponad barykadą
      starzec o siwych włosach, z wstęgą czerwoną przez pierś.

      Plac Château d’Eau zdobyty. Na prawym brzegu
      gromadzą się niedobitki, lewy padł.
      “Obywatele, naprzód!” Lecz nikt nie idzie w szeregu.
      Starzec jest sam. Nad czołem włos siwy rozwiewa wiatr.

      Z wolna, wsparty o lasce, poszedł ku barykadzie,
      na której stu komunardów pokonał wróg,
      sam, jak kapitan okrętu na opuszczonym pokładzie,
      delegowany Komuny padł na skrwawiony bruk.

      Za rogiem zgiełk i wystrzały. Ciągnie wersalska banda.
      Droga już wolna. Na placu tylko ten trup,
      bezwładny, jak z drzewca zdarty i porzucony sztandar,
      a pod nim sztandar bruku, w wkoło Paryż – grób.

      VI

      Pożary, pożary, pożary
      i w dymie pożarów wystrzały.
      Konając nie podda się Paryż
      skrwawiony, straszliwy, wspaniały!

      A skoro musi umierać,
      gdy nie ma ratunku znikąd,
      za śmierć Delescluze’a Millière’a
      postawi pod mur zakładników:

      bankiera, arcybiskupa,
      jezuitów, żandarmów, szpiegów…
      Nierówny rachunek w trupach:
      czterdziestu ośmiu w szeregu.

      VII

      Obrona słabnie,
      nadchodzi śmierć:
      żołdacki bagnet w roboczą pierś.

      Kamienie mokre
      od ludzkiej krwi.
      Dwudziesty okręg
      najdłużej grzmi.

      Ostatni wystrzał
      nieprędko jeszcze!
      Pociski świszczą
      złowieszczym deszczem.

      Nabij! Pal!
      Bagnetem kłuj!
      W trzasku salw
      do końca stój!

      VIII

      Walcz, barykado!
      Giń, barykado!
      Unoś się, gniewna
      pieśni paryska!
      Czerwonoskrzydłą
      ptaków gromadą
      ponad trupami
      leć na pociskach!

      Walcz, barykado!
      Giń, nieugięta!
      Będzie zwycięstwo,
      będzie zapłata.
      Ludu roboczy,
      patrz i pamiętaj!
      Proletariusze
      Francji i świata!

      Giń, barykado!
      Sztandar wznieś wyżej!
      Wolna do końca,
      padnij i skonaj,
      groźna, ostatnia
      w martwym Paryżu,
      niezwyciężona,
      niezwyciężona!

      IX

      Rozstrzelano trzydzieści tysięcy,
      sto tysięcy zakuto w łańcuchy.
      Krwi ani sił juz nie ma więcej
      Paryż zmartwiały i głuchy.

      Odezwa na rogu ulicy:
      “Paryżanie, dzisiaj powraca
      do wyzwolonej stolicy
      prawo, porządek i praca…”

      Bruk do barykad wyrwany
      zęby kamienne szczerzy,
      trzaskają salwy, brzęczą kajdany,
      maszerują oddziały żołnierzy.

      Burżuazjo, wracaj z wersalu,
      podziękuj swojemu bogu!…
      Jeszcze ostatnie pożary się palą,
      na ulicach nie ma nikogo…

      Władysław Broniewski,
      1929 r.

    • Pionierzy
      Keymaster
      Posts: 23
      18/10/2023 at 04:07 #7048

      Rewolucjonistka

      Pędzą powietrzem rozjuszone chmury,
      niosące burzę i księżyc. Wicher stentorowy
      napełnia kłębami mgły cmentarne mury
      i w porfirową katedrę wypręża się mgła.
      Szumi rzeka,
      szumią latarnie,
      szumią drzewa nad grobami,
      szumią trawy pod stopami,
      szumią deszcze, i gwiazdy płaczą na wysokości
      i włosami złotymi opadają łagodnie na serca nieme,
      niosące burzę i księżyc. Wicher stentorowy
      przelata szczytami katedry
      płacząc,
      i na zwał darni, i na mgły zwalisko
      sypie wał miesięcznego szkła.

       Pochylcie głowy!
      Przed wami na katafalku,
      w skłębionych świateł rzece,
      leżą bezwładne i ciche
      zwłoki kobiece.

      Blady stalaktyt lodu,
      ułamany lekko u sklepień.
      Kropla jeziornej wody,
      lśniąca na stepie dalekim.

      Promień najbledszej gwiazdy,
      położony na pałce, przegięty.
      Jej czoło to księżyc, kołem na poły
      rozcięty!
      Jej usta to luna, to lumen, to łuna,
      to kolumna purpury, na warg dwoje złamana,
      w dwa grona złożona, szalona piołunem,
      czerwona całując, wyssana ustami.

      To ust rozcałowanych ruczaj po czole się wije,
      i gra, błękitnieje, i usta zalewa.
      Oplata jej skroń, i powieki, i brwi jej,
      i tętni, i wzbiera, i grzmi, i wylewa.
      I błękit obłędny na krew się przemienia,
      i kipi, i bulgoce, i rozjusza się, i rozwichrza.
      Piersi dwie, jak dwie męki, i dwie radości, i dwa olśnienia,
      dwie noce, i dwie moce, jedna prędsza, druga cichsza.
      I rozkosz najstraszliwsza i podobna do huraganu,
      do malstromu, do oceanu, rozbieganego pianą i paniką,
      rozrywanego
      grzmiącą organiką,
      rytmiką, gamiką
      wstrząsanego.

      Chmur potęgi
      tułów o tułów trą z tępym szelestem
      wydzierając piorun z pomiętych przepon,
      i drzew tułowy,
      rozwalone w konarów podniebne zasięgi,
      wylatują z chmur, w bazaltowy mur krzepną,
      i ramiona żałobne, ścięte do połowy,
      tragicznym gestem
      zawieszają nad tonią mgły.
       Pochylcie głowy!

       Pochylcie głowy!
      Półmrok wygina się
      w półkrąg szeroki.
      Przed wami na katafalku
      kobiece zwłoki.

      Blask je dokoła jak wyspę opłynął,
      deszcz rozdzwania je muzyką kropel.
      Nad wezgłowiem majaczy we mgle
      kamienny profil.

      Uwieńczone łopotem bander,
      czoło o wiatr zastygły wsparła.
      Owinięto ją w płaszcz, i w wichurę, i w szkarłat,
      w sztandar!

      Bo w zamieci i w płaszczu, i w czerwieni, i w gniewie,
      na barykady parła z karabinem w garści!
      Za nią bruk nie tętnił, huragan nie wiał,
      tylko ludzie szli od żelaza twardsi.

      Armaty końmi ciągnięte ciężko,
      najeżone śmiercią, w otchłannych płucach
      przelewały krew, gdy, jak Moru cielsko,
      gnała w dymie, ulicą, we krwi — Rewolucja!

      W ustach nieulękłych, twardych, groźnych
      taka zaparła się walki żądza,
      wola, i sił taki zwał, taki rozmach,
      taka zawziętość, i taka mądrość;

      z oczu, co szły niby stal szeleszcząc,
      taki głód zaskowyczał upiorem,
      że glob się zatrząsł w podziemnych dreszczach,
      i chrapnął grzmot, i wystrzelił piorun.

      Jak niszcząc wali się wylew Ontaria
      kolumną stall po niwach Ameryki
      zatapiając ląd: tak szedł Proletariat.

      O Piękna, i ty wolałaś w szereg iść,
      I lecieć na bój, i przewodzić armii,
      i hymny śpiewać, i krew całować,
      i chorych karmić, i martwych chować,
      i rany leczyć, i śmierci przeczyć,
      i śmierć przynosić, i wieści nosić,
      i biec po trupach, i wiać po polach,
      i w sidła wabić — i w kępie osin,
      samotna, wroga spotkać i polec!

      O Piękna!
      O Wielka!
      O Niezwyciężona!
      Ze czcią całujemy włos twój płowy.
      Niech nad tym grobem nawet męskie oko
      zaszkli się łzą.
       Bracia, pochylcie głowy,
      podajcie dłonie!

      W naszych sercach grzmi radość odległych zwycięstw,
      jej serce nie bije więcej.
      My wiarę w ludzką moc oddamy chyba z życiem,
      jej serce nie żyje więcej!

      Ale z jej łona poczęty,
      pod sercem noszony,
      piersią wykarmiony
      syn
       z gwiazdą
       płomienną
       na czole,

      kiedy dorośnie,
      bagnetem najeży karabin,
      i będzie wolał polec
      śpiewając
       rewolucyjny
       hymn,
      niż zdradzić!
      Stanie w szeregu z nami,
      zbrojny, do marszu gotowy,
      pieśnią do walki poderwan,
      i runiemy zwartymi kolumnami
      na świat zawalony ścierwem!
       Podnieście głowy!

      Jesteśmy lawina światła, której ogrom wulkany przepiętrza
      i miłością słońce przewyższa.
      Jesteśmy wolność,
      i zwal, i szał, i szczęścia wystrzał!
      Jesteśmy lawina światła, zaczajona w granatowych zakamarkach,
      wisząca na krawędzi przepaści, której dno pieni srebrny wodospad.
      Lawina czekająca na piorun, aby sfrunąć z wapiennych arkad,
      przepaść gruzem zawalić po brzeg, wypchnąć zdrój i na świat wydostać.

      Że kaskada człowieczej radości bucha z krwi rozszalałych kaskad,
      że pożarem płoną włosy nasze, że bunt zęby nienawiścią wykręca,

      temu wyście winni, Demony, których brudne, złocone ręce
      wysyłają po nasze głowy żołnierzy w mundurach i kaskach.

      Szturmujcie w mur naszych serc taranami zawrotnych tortur
      po stokroć — i po stokroć powleczcie na śmierć,
       i po stokroć, i po stokroć! strąćcie
       w pustkę katakumb —
      — podobne ptakom,
      wylecą słupy jasności i rozepchną portal!

      Najrozpaczliwszych katorg
      konstruujcie żelazne kręgi, niech armaty odszczekają pogrom —
      — wstaniemy!
      Wstaniemy, jak ocean, jak olbrzym, jak ogrom,
      i zwalimy w ruiny zator!

      Zatłuczemy kolbami bestię,
      której kadłub czarny i zimny
      drogę do szczęścia grodzi.

      Moc truchleje, bo Miłość się rodzi:
      bracia, do mnie! Na wieczny chrzest jej
      śpiewajmy hymny.

      Lucjan Szenwald,
      Kwadryga – 1929 r.

    • Spoldzielnia
      Keymaster
      Posts: 23
      02/11/2023 at 11:25 #7075

      Pablo Neruda

      “Trzeba wyjaśnić niektóre rzeczy”

      A pewnego ranka wszystko się paliło
      i pewnego ranka ognie
      buchały z ziemi
      pożerając istnienia,
      i od tego czasu,
      i od tego czasu krew.

      Bandyci z samolotami i z Maurami,
      bandyci z pierścieniami i księżnymi,
      bandyci z czarnymi mnichami błogosławiącymi
      lecieli niebem, żeby zabijać dzieci,
      i ulicami krew dzieci
      płynęła zwyczajnie, jak krew dzieci.

      Szakale, których by się szakal wstydził,
      kamienie, które suchy oset kłułby ze wzgardą,
      żmije, które by żmija przyjęła nienawiścią!

      Przed wami widziałem krew
      Hiszpanii dźwigającą się,
      żeby zatopić was jedną, jedyną
      falą dumy i noży !

      Generałowie
      zdrajcy,
      zobaczcie mój martwy dom,
      zobaczcie Hiszpanię rozdartą;
      ale z każdego martwego domu wypływa metal płonący
      zamiast kwiatów
      ale z każdej dziury Hiszpanii
      wychodzi Hiszpania,
      ale z każdego martwego dziecka wschodzi karabin mający
      oczy,
      ale z każdej zbrodni rodzą się kule,
      które kiedyś odnajdą miejsce
      waszego serca.

      Zapytacie, dlaczego jego poezja
      nie mówi nam o śnie, o liściach,
      o wielkich wulkanach w jego ojczystym kraju ?

      Przyjdźcie zobaczyć krew na ulicach,
      przyjdźcie zobaczyć
      krew na ulicach,

      przyjdźcie zobaczyć krew
      na ulicach!

      Wiersz ze zbioru “Księga Pytań”,
      1973 r.

    • Jan Paweł Drugi
      Participant
      Posts: 23
      11/11/2023 at 13:45 #7087

      Elegia o śmierci Ludwika Waryńskiego

      Je­że­li nie lę­kasz się pie­śni
      stłu­mio­nej, zło­wro­giej i głu­chej,
      gdy ser­ce masz męża i je­śli
      pieśń ko­chasz swo­bod­ną – po­słu­chaj.

      Sze­ro­ka, sze­ro­ka jest zie­mia,
      gdy my­ślą ogar­nąć ją lot­ną,
      sze­ro­ko po zie­mi wię­zie­nia,
      głę­bo­ka w wie­zie­niu sa­mot­ność.

      Już dzią­sła prze­żar­te szkor­bu­tem,
      już nogi spuch­nię­te i mar­twe,
      już ko­niec, już płu­ca wy­plu­te –
      lecz palą się oczy otwar­te.

      Po­ra­nek mar­co­wy. Jak ci­cho.
      Jak dziw­na się ja­sność otwie­ra.
      I tyl­ko tak cięż­ko od­dy­chać,
      i tyl­ko tak trud­no umie­rać.

      Po­sęp­ny jak mur Schlüs­sel­bur­ga,
      głę­bo­ki jak dno owej ci­szy,
      zza krat, z wię­zien­ne­go po­dwór­ka
      do­bie­ga go śpiew to­wa­rzy­szy.

      I słu­cha Wa­ryń­ski, lecz nie wie,
      że cie­nie się w celi zbie­ra­ją,
      po­wta­rza, jak nie­gdyś w Ge­ne­wie:
      – Ko­cha­ni… ja mu­szę do kra­ju…

      Do Łodzi, Za­głę­bia, War­sza­wy
      po­wró­cę za­wzię­ty, upar­ty…
      ja mu­szę… do kra­ju, do spra­wy,
      do mas, do ro­bo­ty, do par­tii…

      ja mu­szę… – I śpiew się ury­wa
      i my­śli ury­wa się pa­smo.
      Ta twarz już wo­sko­wa, nie­ży­wa,
      lecz oczy otwar­te nie ga­sną.

      Gdzieś w gó­rze, krzy­kli­wy i czar­ny,
      rój ptac­twa roz­sy­pał się w sze­reg,
      jak czcion­ki w pod­ziem­nej dru­kar­ni,
      gdy nocą skła­da­li we czte­rech…

      Fa­bry­ka Lil­po­pa… róg Zło­tej…
      Żura­wia… ad­re­sy się mylą…
      ro­bo­ta… tak, wie­le ro­bo­ty…
      i jesz­cze – dzie­sią­ty pa­wi­lon…

      Ach, płu­ca wy­plu­te nie bolą,
      śmierć w szpa­rę ju­da­sza za­zie­ra,
      z ogrom­ną tę­sk­no­tą i wolą
      tak trud­no lat sie­dem umie­rać.

      Wy­pa­lą się oczy do koń­ca,
      a kie­dy za­brak­nie pło­mie­nia,
      niech myśl, ta po­chod­nia pło­ną­ca,
      pod­pa­li ka­mie­nie wię­zie­nia!

      Raz jesz­cze się dźwi­gnął na boku:
      – Ja mu­szę… tam na mnie cze­ka­ją… –
      i upadł w ostat­nim krwo­to­ku
      i sko­nał, i wró­cił do kra­ju.

      Władysław Broniewski.

    • Postep
      Keymaster
      Posts: 22
      22/11/2023 at 07:27 #7104

      Włodzimierz Iljicz Lenin

      Sło­wa na­sze, na­wet co waż­niej­sze sło­wo
      ście­ra się w uży­ciu, jak ubiór, co spar­ciał.
      Chcę, by za­ja­śnia­ło na nowo
      naj­do­stoj­niej­sze ze słów – par­tia.
      Jed­nost­ka! Co komu po niej?!
      Jed­nost­ki gło­sik cień­szy od pi­sku.
      Do kogo doj­dzie? – le­d­wie do żony!
      I to, je­że­li po­chy­li się bli­sko.

      Par­tia – to gło­sów je­den po­ryw –
      zbi­ty z bez­li­ku ci­chych i cien­kich,
      pę­ka­ją od nich wro­gów za­po­ry,
      jak w huku ar­mat w uszach bę­ben­ki.
      Źle czło­wie­ko­wi, kie­dy sam jest.
      Bia­da sa­me­mu, nic nie zwo­ju­je –
      byle dry­blas w pól go prze­ła­mie,
      i na­wet słab­si, ale we dwo­je.
      A gdy się w par­tię zej­dzie­my w wal­ce –
      to pad­nij, wro­gu, leż i pa­mię­taj.
      Par­tia – to ręka mi­lio­no­pal­ca,
      w jed­ną miaż­dżą­cą pięść za­ci­śnię­ta.
      Jed­nost­ka – ze­rem, jed­nost­ka – bzdu­rą,
      sama – nie ru­szy pię­cio­ca­lo­wej kło­dy,
      choć­by i wiel­ką była fi­gu­rą,
      cóż do­pie­ro pod­nieść dom pię­cio­pię­tro­wy.
      Par­tia – to bar­ki mi­lio­nów lu­dzi
      cia­sno do sie­bie przy­par­tych –
      po­dźwi­gniem gma­chy, do nie­ba pod­rzu­cim,
      na­piąw­szy mię­śnie i od­dech w par­tii.
      Par­tia – to stos pa­cie­rzo­wy kla­sy ro­bot­ni­czej.
      Par­tia – to nie­śmier­tel­ność na­szej spra­wy.
      Par­tia – to jed­no, co mnie nie zdra­dzi.
      Dziś jam su­biek­tem, a ju­tro ście­ram ce­sar­stwa z mapy.
      Mózg kla­sy, spra­wa kla­sy, siła kla­sy, chlu­ba kla­sy –
      oto czym jest par­tia.
      Par­tia i Le­nin – bliź­nię­ta-bra­cia –
      kogo bar­dziej mat­ka-hi­sto­ria ceni?
      Mó­wi­my – Le­nin, a w do­my­śle – par­tia,
      mó­wi­my – par­tia, a w do­my­śle – Le­nin.

      Już czas. O Le­ni­nie za­czy­nam po­emat.
      Nie dla­te­go, że ból nasz zma­lał,
      czas, bo dziś już ogar­nąć mo­że­my
      wiel­kość gry­zą­ce­go nas żalu.
      Cza­sie! Ha­sła Le­ni­na: zno­wu roz­wi­chrzaj!
      Czy w łez mamy to­nąć ba­jo­rze?
      Le­nin i dziś od wszyst­kich ży­wych żyw­szy.
      Na­sza wie­dza, siła i oręż.

      Włodzimierz Majakowski.

    • Kobiety
      Keymaster
      Posts: 20
      24/11/2023 at 16:04 #7126

      Pokłon Rewolucji Październikowej

      Kłaniam się rosyjskiej rewolucji
      czapką do ziemi,
      po polsku:
      radzieckiej sprawie,
      sprawie ludzkiej,
      robotnikom, chłopom i wojsku.

      Ta w ukłonie czapka – nie hetmańska,
      bez czaplego nad otokiem piórka,
      lecz więzienna, polska, kajdaniarska,
      Waryńskiego czapka z Schlüsselburga.

      My mamy sztywne karki,
      kłaniać się uczono nas długo,
      aż urwał się kańczug carski
      aż wyleźliśmy spod kańczuga.

      Kłaniam sie prochom Rylejewa,
      kłaniam się prochom Żelabowa,
      kłaniam sie prochom wszystkich
      rewolucjonistów.

      Grób Lenina – prosty jak myśl,
      myśl Lenina – prosta jak czyn,
      czyn Lenina – prosty i wielki
      jak Rewolucja.

      Kłaniam sie mogiłom Stalingradu,
      mogiłom Berlina i Moskwy –
      my, po latach stalowego gradu,
      na nich w przyszłość mościmy mosty.

      Na rosyjskiej i na polskiej ziemi,
      na ziemi krwi i miłości,
      rosną kwiaty
      – my je znajdziemy –
      pośród poległych kości.

      Władysław Broniewski.

    • Postępowiec
      Participant
      Posts: 27
      01/12/2023 at 16:13 #7137

      Czerwona Armia

      Wyzwolicielko ludów! O lawino chwały,
      W hełmach, które w milion gwiazd świecą, jak wystrzały!
      Armio w szarych szynelach, kwitnieniem ran krwawa,
      Wierna jak śmierć, a droga, niby ręka prawa!

      Kiedy wróg miażdżąc domy ramieniem żylastem,
      Grzechocząc okręconym wkoło głów żelastwem,
      Szedł, jako niegdyś bestie przeciw chrześcijanom —
      Stanęła cała Ziemia Rad pionową ścianą,
      I prężąc aż do słońca wieżyce Mongolii,
      Zaryczała białych salw wściekłą nawałnicą,
      I bagnetami błysły badyle kąkoli,
      I każdy pień brodaty zahuczał haubicą.
      Wróg szedł, ale skłębiona przepaść pod nim ziała,
      Na drodze jego martwe wybuchały ciała,
      Mosty stawały dęba, wrzały rzeki ognia,
      Każdy krzak palił boki jak żywa pochodnia
      I szczerzył się zębami kołów każdy ogród.
      Armio Czerwonogwiezdna! Twój tragiczny odwrót
      Pamiętam — i dziś, kiedy ofensywą stali
      Na drgające pierścienie siekasz wraży kadłub,
      I z okiem rozgorzałym, z gniewnymi ustami
      Kroczysz przez jasne piersi bohaterów padłych,
      Kiedy odwojowujesz ruiny i zgliszcza,
      Gdy ziemia się od warstwy spiekłej krwi oczyszcza,

      Pozdrawiam Ciebie, Armio Grozy, Armio Mocy!
      Wybawicielko Świata! Wichuro Pomocy!
      Wsłuchuję się w gromowy rytm Twoich szeregów,
      Wielbię upór żołnierzy i mądrość strategów,
      Padam, śmiertelnym z Tobą stopiony porywem,
      Z każdym zwycięstwem Twoim na nowo się zrywam!

      Dla nas duma i radość i zaszczyt i siła
      W tym, że we wspólnych bojach krew nasza zrosiła
      Przedpola polskich równin, że w bombowym leju
      Z jednej menażki jedli Polak i Rosjanin.
      Broń, przez Ciebie wręczoną, owianą błyskaniem,
      Złożymy chyba w świętym jakim mauzoleum,
      I będą pokolenia tę sławną zbrojownię
      Odwiedzać, niby ołtarz przetrwały cudownie,
      I ścierając z rzeźby dział starożytne pyły.
      Będą dzieci Ojczystych Dziejów się uczyły.

      Nowe Widnokręgi – 1944 r.
      Lucjan Szenwald.

    • Pionierzy
      Keymaster
      Posts: 23
      14/12/2023 at 10:03 #7198

      Do prostego człowieka

      Gdy znów do murów klajstrem świeżym
      Przylepiać zaczną obwieszczenia,
      Gdy “do ludności”, “do żołnierzy”
      Na alarm czarny druk uderzy
      I byle drab, i byle szczeniak
      W odwieczne kłamstwo ich uwierzy,
      Że trzeba iść i z armat walić,
      Mordować, grabić, truć i palić;
      Gdy zaczną na tysięczną modłę
      Ojczyznę szarpać deklinacją
      I łudzić kolorowym godłem,
      I judzić “historyczną racją”,
      O piędzi, chwale i rubieży,
      O ojcach, dziadach i sztandarach,
      O bohaterach i ofiarach;
      Gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin
      Pobłogosławić twój karabin,
      Bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba,
      Że za ojczyznę – bić się trzeba;
      Kiedy rozścierwi się, rozchami
      Wrzask liter pierwszych stron dzienników,
      A stado dzikich bab – kwiatami
      Obrzucać zacznie “żołnierzyków”. –
      – O, przyjacielu nieuczony,
      Mój bliźni z tej czy innej ziemi!
      Wiedz, że na trwogę biją w dzwony
      Króle z panami brzuchatemi;
      Wiedz, że to bujda, granda zwykła,
      Gdy ci wołają: “Broń na ramię!”,
      Że im gdzieś nafta z ziemi sikła
      I obrodziła dolarami;
      Że coś im w bankach nie sztymuje,
      Że gdzieś zwęszyli kasy pełne
      Lub upatrzyły tłuste szuje
      Cło jakieś grubsze na bawełnę.
      Rżnij karabinem w bruk ulicy!
      Twoja jest krew, a ich jest nafta!
      I od stolicy do stolicy
      Zawołaj broniąc swej krwawicy:
      “Bujać – to my, panowie szlachta!”

      Julian Tuwim,
      Pismo “Robotnik” (październik 1929).

    • Spoldzielnia
      Keymaster
      Posts: 23
      22/12/2023 at 06:25 #7209

      Kongres

      W nocy trwoga w Białym Domu
      Nie dawała spać nikomu,
      Marshall jeździł cały blady
      Do Trumana na narady,
      Nawet żona Achesona
      Przyleciała przerażona,
      I przez kabel Attlee z rana
      Dostał rozkaz swego pana.

      Tak historia się zaczęła.
      Attlee zabrał się do dzieła,
      Westchnął głośno: “Nie jest dobrze!”
      I łapankę zrobił w Dovrze.
      Wyskoczyli polismeni
      Nowocześnie uzbrojeni,
      Z krzykiem: “Boże, chroń nam króla!”
      Jęli gości pchać do ula.

      Krążą w porcie przerażeni
      Uzbrojeni polismeni:
      – Gdzie Joliot-Curie, ten zbrodzień,
      Co o pokój woła co dzień?

      Trzymaj! Łap! W kajdany okuj
      Tych, co walczyć chcą o pokój!
      Niebezpieczni są poeci,
      Matki dziesięciorga dzieci,
      No, bo dzieci – komuniści,
      Księża też, najoczywiściej,
      Groźny każdy malarz, chociaż
      Jeszcze gorszy jest robociarz!
      A uczeni? Dobrze wie się,
      Z czym wystąpią na Kongresie.

      Struchlał Attlee, że w Sheffieldzie
      Gołąbeczek jest na szyldzie.
      “Chcieć pokoju – ryknął Bevin –
      To największa z wszystkich przewin!”
      Tak to lew brytyjski ryczy
      Na amerykańskiej smyczy.

      Szczęściem biały gołąbeczek
      Z dawna przywykł do wycieczek.
      Przyglądali się zdumieni
      Uzbrojeni polismeni,
      Jak poleciał bez obawy
      Prosto z Anglii do Warszawy,
      Gdzie w trzy dni już był gotowy
      Drugi Kongres Pokojowy.

      Z wszystkich krajów i połaci
      Przyjechali delegaci,
      Rozpoczęły się obrady,
      Tylko trząsł się Attlee blady,
      Tylko trwoga w Białym Domu
      Nie dawała spać nikomu,
      Gdy przez radio grzmiały w mroku
      Słowa: Paix! Mir! Frieden! Pokój!

      Jan Brzechwa.

    • Mundury
      Keymaster
      Posts: 20
      27/12/2023 at 13:04 #7220

      Marsz powstańców krakowskich

      Do boju o Polskę, z imieniem jej mrąc,

      Szły masy ludowe hartowne.

      Ze znoju naszego obszarnik i ksiądz

      Z tej Polski nam wznieśli katownię.

      Rodzime pijawki obsiadły nas garstką.

      Dym złudzeń z oczu nam opadł.

      Na bruku krakowskim pod krwią robociarską

      Zakwitnął nasz polski listopad.

      To dudni nasz krok. Krokiem mrok nocy pruj,

      Niech pieśń gra taranem u krat:

      ‘O inną dziś Polskę idziemy na bój,

      O komunistyczny nasz ład’.

      To dudni nasz krok. Krokiem mrok nocy pruj,

      Niech pieśń gra taranem u krat:

      ‘O inną dziś Polskę idziemy na bój,

      O komunistyczny nasz ład’.

      Cementem nam były niedola i głód,

      Tej jutrzni nic w dziejach nie zaćmi.

      W Krakowie, gdy strzelać kazano im w lud,

      Żołnierze złączyli się z braćmi.

      Daremnie żłobiono dzielącą nas rubież –

      Pohybel i hańba jej sprawcom:

      Brat chłop i robotnik, choć w mundur go ubierz,

      Nie będzie swym braciom oprawcą.

      To dudni nasz krok. Krokiem mrok nocy pruj,

      Niech pieśń gra taranem u krat:

      ‘O inną dziś Polskę idziemy na bój,

      O komunistyczny nasz ład’.

      To dudni nasz krok. Krokiem mrok nocy pruj,

      Niech pieśń gra taranem u krat:

      ‘O inną dziś Polskę idziemy na bój,

      O komunistyczny nasz ład’.

      Nie zgnębią nas zdziercy, już bliski ich kres

      I trzeszczy już twierdza ich z drewna.

      Faszysta i szpicel, i zbir, podły pies,

      To straż jej ostatnia niepewna.

      Na próżno się chronią pod skrzydła tej trójcy,

      Ni wstrzymać im fali, ni wzmóc jej:

      O karki padalców, o nóż bratobójczy

      Nie złamie się sierp rewolucji.

      To dudni nasz krok. Krokiem mrok nocy pruj,

      Niech pieśń gra taranem u krat:

      ‘O inną dziś Polskę idziemy na bój,

      O komunistyczny nasz ład’.

      To dudni nasz krok. Krokiem mrok nocy pruj,

      Niech pieśń gra taranem u krat:

      ‘O inną dziś Polskę idziemy na bój,

      O komunistyczny nasz ład’.

      Uwijaj się, zgrajo, i krew naszą żłop,

      I grab, ile ręka zagarnie.

      Przejrzeli już żołnierz, robotnik i chłop

      I idą na bój solidarnie.

      Niech śpiew ten przekleństwem brzmi zdrajcom i katom,

      Niech dusi po nocach ich zmora.

      Braterstwo i pokój lepiankom i chatom,

      Zagłada pałacom i dworom.

      To dudni nasz krok. Krokiem mrok nocy pruj,

      Niech pieśń gra taranem u krat:

      ‘O inną dziś Polskę idziemy na bój,

      O komunistyczny nasz ład’.

      To dudni nasz krok. Krokiem mrok nocy pruj,

      Niech pieśń gra taranem u krat:

      ‘O inną dziś Polskę idziemy na bój,

      O komunistyczny nasz ład’.

      Bruno Jasieński,
      listopad 1923 r.

    • Mlodziez
      Keymaster
      Posts: 25
      01/01/2024 at 17:44 #7239

      A jak poszedł król…

      A jak poszedł król na wojnę,
      Grały jemu surmy zbrojne,
      Grały jemu surmy złote
      Na zwycięstwo, na ochotę…

      A jak poszedł Stach na boje,
      Zaszumiały jasne zdroje,
      Zaszumiało kłosów pole
      Na tęsknotę, na niedolę…

      A na wojnie świszczą kule,
      Lud się wali jako snopy,
      A najdzielniej biją króle,
      A najgęściej giną chłopy.

      Szumią orły chorągwiane,
      Skrzypi kędyś krzyż wioskowy…
      Stach śmiertelną dostał ranę,
      Król na zamek wraca zdrowy…

      A jak wjeżdżał w jasne wrota,
      Wyszła przeciw zorza złota
      I zagrały wszystkie dzwony
      Na słoneczne świata strony.

      A jak chłopu dół kopali,
      Zaszumiały drzewa w dali.
      Dzwoniły mu przez dąbrowę
      Te dzwoneczki, te liliowe…

      Maria Konopnicka.

    • Kobiety
      Keymaster
      Posts: 20
      04/01/2024 at 14:55 #7255

      Do towarzyszy broni

      Umiecie umierać na frontach,
      umiecie zdobywać Belweder,
      lecz w zwycięski wasz śpiew się wplątał
      ten krzyk, co przez kraty się przedarł.

      Sześć tysięcy zamkniętych w więzieniach
      woła dziś do was: “Otwórzcie!”,
      przywołajcie niedawne wspomnienia,
      więźniowie w Szczypiornie i w Huszcie.

      Nie dostaliście Polski za darmo,
      krwią spłaciliście wolność i sławę,
      wy spod kopyt carskim żandarmom
      wydzieraliście wolną Warszawę.

      Odpędziliście orły dwugłowe,
      zagłuszyliście brzęki kajdan,
      kajdanami dziś dzwoni znowu
      w defensywach komisarz Kajdan.

      Dziś Warszawa zuchwała, prawdziwa
      znów się budzi w trzasku mitraliez.
      Dlaczego dziś znowu przy was
      krwią się tuczą te same kanalie?

      Płynie krew, płynie krew majowa
      na ulicach w szarżach policji…
      Słuchajcie: to do was, to do was
      wołają deptani i bici!

      Bagnetami w te mury, śmiało!
      Bramy więzienne na ościerz!
      Warszawo w ogniu wystrzałów,
      gorący zapachu wolności!

      Władysław Broniewski.

    • Partia
      Keymaster
      Posts: 21
      12/01/2024 at 03:35 #7286

      Lud wejdzie do Śródmieścia

      Patrz, jak stoi uparta
      na rusztowaniach partia,
      rozpala się klasowa
      bitwa – nasza budowa.
      Niech wiedzą ludzie, komu
      rodzi się dom po domu,
      czy magnatom stalowym,
      wariatom atomowym,
      czy sobie i ludowi
      Warszawa się sposobi

      Dom się rodzi inaczej
      z przymusu i rozpaczy,
      przerywany w połowie
      strajkami na budowie,
      niedolą murowany,
      przekleństwem tynkowany.
      Nie nasze były mury
      naszej architektury,
      krwią zlepione pałace,
      te ubogiego prace:
      gotyk naszego trudu,
      renesans, dzieło ludu,
      panom stawiany barok,
      pokraczny dom czynszowy
      kupieckiej demokracji
      i obliczany na rok
      dom – widmo spekulacji –
      i styl wasz nieczłowieczy,
      dom, co domowi przeczy,
      z niezdarzonej przygody,
      bez serca i urody.

      Trędowate przedmieścia,
      izby, gdzie po dwadzieścia,
      suterena, poddasze –
      i tyle było nasze.

      A inaczej ze zwalisk
      rośnie, by wrócić w socjalizm
      dla świetlic i bibliotek
      nasz staromiejski gotyk,
      nasz renesans i barok,
      nasz monument surowy,
      nasz fronton koronkowy
      jak spod igły hafciarek,
      inaczej nad nim błyska
      dachówka sercu bliska.

      Dłoń mądrego murarza
      spod rumowisk obnarza
      cenniejszy od klejnotu
      kamień naszego potu.
      Z wiekowej go niewoli
      potomna dłoń wyzwoli,
      planem go uszlachetni
      włączy w plan sześcioletni
      zespalający formy,
      która łamie normy.
      Na tej dłoni pisane,
      jeszcze nie wyśpiewane
      nowe murarskie dzieje,
      wieżowce i aleje,
      marzenia wzięte w tryby
      żelazobetonowe,
      przestrzenie kolumnowe,
      stołeczne perspektywy.

      Ale wpierw się odemknie
      klucz zaułków, mur pęknie,
      lud wejdzie do śródmieścia.
      Z staromiejskiej gardzieli
      wolna przestrzeń wystrzeli
      i rozstąpią się przejścia
      z peryferii do placu,
      od fabryk do pałaców,
      lud wejdzie do śródmieścia
      i ustali wzdłuż Trasy,
      wzdłuż Nowej Marszałkowskiej,
      jedność piękna i pracy,
      planowania i troski.

      Patrz jak stoi uparta
      na rusztowaniach partia,
      rozpala się klasowa
      bitwa – nasza budowa.

      Adam Ważyk,
      1951 r.

    • Postępowiec
      Participant
      Posts: 27
      22/01/2024 at 11:47 #7320

      Lokaut

      W ga­bi­ne­cie pana pre­ze­sa
      sia­dła Rada Nad­zor­cza spół­ki.
      Ktoś słu­chaw­kę szar­pał i wie­szał.
      Ktoś zdej­mo­wał fo­lia­ły z pół­ki.
      Cho­dzi­li, ra­dzi­li gło­śno
      gru­bi, ły­sa­wi pa­no­wie.
      Ja­rzy­ło się świa­tło w oknach
      przez cięż­kie fi­ran­ki po­wiek.
      Po mięk­kich, pu­szy­stych dy­wa­nach
      stą­pa­li po­waż­nie, po­wo­li,
      oglą­da­li wy­kre­sy na ścia­nach,
      roz­kła­da­li ce­du­ły na sto­le.
      Ob­li­cza­li w do­la­rach i cen­tach
      ko­niunk­tu­rę, ka­pi­tał i czas.
      Dy­wi­den­dę w pro­mi­lach, pro­cen­tach,
      zsu­mo­wa­li raz i jesz­cze raz.
      Sze­le­ści­ły im ak­cje w dło­niach,
      dym cy­gar nad gło­wa­mi się wie­szał –
      służ­ba roz­no­si­ła ko­niak
      w ga­bi­ne­cie pana pre­ze­sa.

      Sza­rym świ­tem w za­mar­łej fa­bry­ce
      była ci­sza zim­na, sze­ro­ka.
      Przed bra­mą stał plu­ton po­li­cji,
      nad bra­mą wi­siał na­pis: „Lo­kaut”.
      Były sło­wa o kry­zy­sie, o pła­cach,
      sło­wa mą­dre, wy­raź­ne jak druk.
      Pan przo­dow­nik prze­czy­tał, rzekł: „Ra­cja!”
      Po­li­cjan­ci sta­li z bro­nią u nóg.

      Przy­drep­ta­li – szep­ta­li pół­gło­sem
      ro­bo­cia­rze zwy­czaj­ni, bla­dzi:
      że tej nę­dzy jesz­cze wi­dać nie do­syć,
      że wi­docz­nie nie ma już rady.
      Pan przo­dow­nik ka­zał ro­zejść się. Po­szli.
      Głód im pa­trzył z oczu wy­bla­kłych.
      Nie wie­dzie­li, że dla Rady Nad­zor­czej
      w tym se­zo­nie grub­szych pre­mii za­bra­kło.
      Że pan pre­zes miał słusz­ną pre­ten­sję,
      w kal­ku­la­cji wziąć nie mniej, a wię­cej.
      Że mu­siał­by dy­rek­to­rom z pen­sji
      zdjąć po głu­pie kil­ka­na­ście ty­się­cy.

      A za mie­siąc, gdy już brać ro­bo­czą
      głód moc­no zdła­wił w po­stron­kach,
      wieść gruch­nę­ła, że w fa­bry­ce roz­pocz­ną
      znów przyj­mo­wać (na no­wych wa­run­kach).

      Edward Szymański.

    • Postep
      Keymaster
      Posts: 22
      27/01/2024 at 12:25 #7346

      Dajcie nam broni!

      Dajcie nam broni! dajcie broni!
      Krew niepomszczona woła nas!
      Szubienic skrzyp pobudkę dzwoni —
      To zemsty ludu idzie czas!
      To zemsty ludu idzie czas!
      Dajcie nam broni! Już nie pora
      Obawy żywić, kryć się w cień!
      Umarło to, co było wczoraj —
      Nas woła Jutra nowy dzień!
      Nas woła Jutra nowy dzień!
      Dajcie nam broni! Krzywdy rzeka
      Już się pod ziemią nie chce kryć!
      Idziemy prawa brać człowieka —
      Idziemy ginąć — idziem żyć!
      Idziemy ginąć — idziem żyć!

      Maria Markowska,
      1905 r.

    • Kobiety
      Keymaster
      Posts: 20
      04/02/2024 at 14:05 #7374

      Budżet

      Pa­ra­gra­fy, punk­ty, re­sor­ty,
      stro­ny, skró­ty, po­zy­cje,
      na szko­ły, sądy, pasz­por­ty,
      na woj­sko i na po­li­cję.

      Rata dla Pier­pont Mor­ga­na,
      mo­no­pol, stem­pel, cło,
      po­życz­ka za­pał­cza­na,
      PKP, PKO.

      Po śli­skich kar­tach po ci­chu
      sze­le­ści sze­re­giem zer
      bi­lans, roz­chód i przy­chód
      rzą­dzą­cych, li­czą­cych sfer.

      Gru­ba, czer­wo­na księ­ga –
      drob­niut­ki, czar­ny druk.
      Po­rzą­dek, wła­dza, po­tę­ga,
      wa­lu­ta, orzeł, Bóg.

      Ty­sią­ce, mi­lio­ny zło­tych,
      ty­sią­ce, mi­lio­ny cyfr –
      dla zwy­kłej ludz­kiej bie­do­ty
      nie­zro­zu­mia­ły szyfr.

      Ni­g­dzie nie pi­sze: wę­giel,
      nie pi­sze: buty, chleb.
      Zgrzy­ta czer­wo­na księ­ga
      po ży­ciu jak po szkle.

      W wiel­kim gma­chu przy uli­cy Tej
      skro­bie piór­kiem pół­śle­py urzęd­nik.
      („…w tym mie­sią­cu mo­gło­by być lżej,
      gdy­by ja­koś to wszyst­ko opę­dzić.

      …Cho­ciaż — żona znów za­szła na złość…
      …i z ko­mor­nym za­le­gam za kwar­tał…;
      …szef po­wie­dział, że ma mnie już dość…
      …ta­kie tępe są scho­dy na czwar­tak…”)

      Wą­skie ple­cy po­chy­lił nad stół,
      Coś mu tecz­ki z ak­ta­mi prze­sła­nia…
      Pi­sze da­lej, prze­krzy­wio­ny wpół,
      w śmiesz­ny, czar­ny znak za­py­ta­nia.

      Kie­dy przy­szli Ku­bie na Kę­pie
      za po­dat­ki wziąć ostat­nią kro­wę,
      twarz jak pięść za­ci­śnię­tą za­sę­pił,
      nie ode­zwał się jed­nym sło­wem.

      Tyl­ko głu­pie, chłop­skie dzie­ci­ska,
      nie­po­rad­ne jak wesz na ko­żu­chu,
      ucze­pi­ły się kro­wie­go py­ska,
      ni­ja­kie­go nie zna­jąc po­słu­chu.

      Tyl­ko baba jak głod­na suka,
      gdy już wzię­li kra­su­lę i zni­kli –
      sko­wy­cze­niem na­głym wy­bu­chła
      i pod­nio­sła pięść jak wy­krzyk­nik.

      Pan sta­ro­sta był wła­śnie na su­mie,
      gdy przed głów­nym, miej­skim urzę­dem
      bez­ro­bot­ni sta­nę­li tłu­mem,
      po­li­cjan­ci sta­nę­li rzę­dem.

      Bez­ro­bot­ni nie mie­li pa­łek,
      bez­ro­bot­ni nie mie­li pen­sji,
      nie wo­ła­li: niech żyje [Mar­sza­łek],
      tyl­ko coś tam ple­tli bez sen­su.

      Pan sta­ro­sta po­wró­cił z ka­za­nia
      o mi­ło­ści bliź­nie­go (jak sie­bie) –
      ka­zał tłum po­li­cjan­tom roz­ga­niać,
      plac oczy­ścił [ba­gne­tów] grze­bień.

      Tyl­ko w śnie­gu zdep­ta­nym zo­sta­ły
      krop­ki czar­ne i krop­ki czer­wo­ne,
      któ­re ktoś tam za­po­mniał po­sta­wić
      w gru­bej księ­dze na każ­dej stro­nie.


      Tyl­ko ktoś, kto wy­li­czał de­fi­cyt
      i wy­dat­ki ko­niecz­ne, pań­stwo­we,
      wpi­sał jesz­cze w bu­dże­cie po­li­cji:
      dwa mi­lio­ny [na pał­ki gu­mo­we].

      Edward Szymański.

    • Postep
      Keymaster
      Posts: 22
      26/02/2024 at 12:56 #7428

      Wstępującemu do Partii

      Pytania brzmią ostro,
      ale tak właśnie trzeba,
      bo wybrałeś życie komunisty
      i przyszłość czeka
      twoich zwycięstw.
      Jeśli jak kamień w wodzie
      będzie twe czuwanie,
      gdy oczy zamiast widzieć
      będą tylko patrzeć,
      gdy wrząca miłość
      w chłodne zamieni się sprzyjanie,
      jeśli stopa przywyknie do drogi najgładszej.
      Partia. Należeć do niej,
      z nią działać, z nią marzyć
      z nią w planach nieulękłych,
      z nią w trosce bezsennej –
      wierz mi, to najpiękniejsze,
      co się może zdarzyć,
      w czasie naszej młodości
      – gwiazdy dwuramiennej.

      Wisława Szymborska
      Wiersz ukazał się w tomiku pt. “Pytania zadawane sobie” – 1954 r.

    • Partia
      Keymaster
      Posts: 21
      11/03/2024 at 01:20 #7451

      “Marsz”

      Bije godzina niezapomniana
      Zakręt historii – druga zmiana
      Trzeba zwycięstwu drogę torować,
      Marsz rozpoczęty, Partio prowadź!
      Razem w śpiewie i razem w gniewie
      Gniew – proch, śpiew – zarzewie,
      Niesie sztandar dłoń pracowita
      Gra maszynami Rzeczypospolita.
      Praca, praca – cel przed nami,
      Równy krok z przodownikami,
      Rewolucja zapala ziemię
      Walka trwa – wróg nie drzemie.

      Chowa spekulant worki w sklepie,
      Kołtun z trwogi pacierze klepie
      Warchoł w Londynie wlepia ślepie
      – Przyjdzie Anders, będzie lepiej!
      W maglu szepcą ciemne kumoszki
      – Cukru nie będzie, chleb jest za gorzki
      Wiedźmy po domach straszą dzieci,
      – Masła nie ma, wzięli “Sowieci”.
      Tłuste dewotki straszą głodem,
      – Zatruł antychryst chleb i wodę
      Pasibrzuch wiejski chłopów judzi
      – Na Sybir będą wywozić ludzi

      Żyje, mąci, knowa podziemie,
      Walka trwa dalej, wróg nie drzemie,
      Kto nie z nami, będzie z nami,
      Kto przeciw nam – piła go złamie!
      Który tam? Z drogi. Partia kroczy,
      Twoja partia ludu roboczy
      Wspólnie pracować, wspólnie budować
      Maszerować! Partio, prowadź!
      Razem w gniewie i razem w śpiewie,
      Gniew – proch, śpiew – zarzewie,
      Gniew, śpiew, dłonie żylaste,
      Czerwień sztandarów – płomień nad miastem,
      Wola – stal, cel dnieje
      Wspólny marsz – droga szeroka
      Po nocy dzień, dzień – epoka
      W ogniu walki ten dzień hartować,
      Nasze zwycięstwo! Partio prowadź!

      Jan Brzechwa.

    • Pionierzy
      Keymaster
      Posts: 23
      25/03/2024 at 16:12 #7494

      Czegóż chcą?

      „Czegóż chcą oni? – I gawiedź szumi,

      Szyderstwem wita, obelgą plwa;

      Czegóż chcą oni? – Któż ich zrozumie?

      Chleba, swobody?… któż o to dba!

      My złota chcemy! – Za złota blaski

      Ja mogę życie z rozkoszy spleść,

      Za złoto kupię tłumów oklaski

      I honor mężów i niewiast cześć…

      Złoto to siła! Więc dalej, gwarnie

      Pogońmy za nim przez życia szlak!

      Co nam łzy ludu, ludu męczarnie…

      Złota! bo złoto potęgi znak…

      Że tam ktoś głodny, że tam ktoś płacze,

      Głupstwo! on słaby… W walce o byt

      Mogą się ostać tylko siłacze

      Jak my! a płakać czyż nam nie wstyd? I na cóż płakać? Droga otwarta:

      Kradnij, rozbijaj, tak jak i my,

      A każda cząstka innym wydarta

      Będzie kozyrem do życia gry.

      Złoto-czarodziej! Dukat dukata

      Spłodzi od czarnej, roboczej dłoni…

      Więc na bok troski!… Użyjmy świata!

      Bo życie staje… śmierć goni.

      Cierpią? Hej głupstwo! Niech dla rozkoszy

      Gotuje kupny uścisk dziewczyna;

      Niech pieśń wesoła smutek rozproszy!…

      Hej służba, dolać mi wina!”. Wam wina trzeba, pieszczot dziewczyny,

      Złota, rozkoszy?!… Więc jak dzień długi,

      Dzwonią kowadła, szumią maszyny,

      I koła warczą, i orzą pługi,

      I grzbiet się ludu gnie roboczego…

      Wam wina trzeba! więc w znoju, w pocie

      Lud ten za kawał chleba czarnego

      Dobywa dla was miliony, krocie…

      A zawsze mało! Gdy on mrze z głodu,

      Gdy mu się chata nad głową wali,

      Dla was frykasy i szampan z lodu,

      I przepych, zbytek złoconych sali. Lecz hola, dumne świata władyki!

      Podnieście z łona nałożnic głowy,

      I tam spojrzyjcie, skąd szum i krzyki

      Donosi wichru podmuch surowy,

      Tam, gdzie kamienne gmachu filary

      Podmywa ludu wzburzona fala!

      Cisza!… Zamilkły hałasy, gwary,

      Tylko głos jeden dobiega z dala –

      Dźwięczny, donośny… łamie się echem,

      Srebrną kaskadą spada na lud,

      A pod gorącym słowa oddechem,

      Lud drga i szumi, jak fala wód… Hurra! Swobody, Fabryk i Ziemi!

      I powiał w górę czerwony znak,

      Zwojami w słońcu mignął barwnymi,

      I na ludzkości dziejowy szlak

      Wpłynął, przez nasze dźwignięty dłonie.

      Może zbyt wcześnie? Lecz cóż my winni,

      Że nadsłuchując w ludzkości łonie,

      Słyszymy lepiej – lepiej niż inni,

      Co tam bezwiednie zrywa się, waży…

      Że myśli chyżej puściwszy wodze,

      Biegniem od waszych złotych ołtarzy

      W przyszłość… A chociaż wielu z nas w drodze

      Padnie, złamanych przez los surowy,

      Na swoją dolę nikt nie zapłacze,

      I nie uchyli pokornie głowy! O tak! my teraz biedni tułacze!

      Ale zjawieniem swym jak jaskółki

      Zwiastujem gromy! Słyszycie wrzawę?

      To ciągną mnogie robocze pułki,

      A górą znamię powiewa krwawe.

      Znaku nasz, znaku! My pośród boju

      Piersiami ciebie wkoło otoczym,

      Osmolim prochem, wykąpiem w znoju

      I krwią serdeczną ubroczym.

      A kule, gdy się przez pierś przebiją,

      Rwąc twego płótna barwioną nić,

      Jasno, wyraźnie na nim wyszyją:

      „Legli, bo ludźmi pragnęli być!”.

      Wacław Sieroszewski,
      Cytadela warszawska – 1879 r.

    • Postep
      Keymaster
      Posts: 22
      11/04/2024 at 13:42 #7547

      Śnię o świecie

      Śnię o świecie, w którym człowiek
      Nie będzie gardził drugim człowiekiem,
      W którym miłość pobłogosławi ziemię,
      A pokój ozdobi swoje ścieżki.

      Śnię o świecie, w którym wszyscy
      Znają słodkość drogi wolności,
      W którym chciwość nie czerpie soków z duszy
      Ani skąpstwo nie niweczy naszego dnia.

      Śnię o świecie, w którym czarny czy biały,
      Jakiejkolwiek będziesz rasy,
      Podzielisz szczodrość ziemi,
      A każdy człowiek będzie wolny.

      Gdzie nikczemność spuszcza głowę,
      A radość jak perła
      Służy potrzebom całej ludzkości.
      O takim śnię, moim świecie!

      Langston Hughes.

    • Zwiazek
      Keymaster
      Posts: 21
      21/04/2024 at 18:05 #7593

      Pytania czytającego robotnika

      Kto wybudował siedmiobramne Teby?
      W książkach stoją imiona królów.
      Czy królowie dźwigali pustaki?
      A wielokrotnie burzony Babilon –
      Kto odbudowywał go za każdym razem? W których domach
      świecącej złotem Limy mieszkali budowlańcy?
      Dokąd szli wieczorem – gdy Chiński Mur był gotowy –
      murarze? Wielki Rzym
      pełen jest łuków triumfalnych. Kto je wzniósł? Nad kim
      triumfowali cesarze? Czy monumentalne Bizancjum
      miało dla swych mieszkańców tylko pałace? Nawet w legendarnej
      Atlantydzie,
      pochłanianej przez morze, tonący wołali nocą
      swoich niewolników.
      Młody Aleksander podbił Indie.
      On sam?
      Cezar pokonał Galów.
      Nie miał przy sobie przynajmniej jednego kucharza?
      Filip Hiszpański płakał, gdy zatonęła jego
      flota. Nikt oprócz niego nie płakał?
      Fryderyk Drugi wygrał wojnę siedmioletnią. Kto
      jeszcze wygrał?

      Na każdej stronie zwycięstwo.
      Kto przygotował ucztę?
      Co dziesięć lat wielki człowiek.
      Kto ponosił koszta?

      Tak dużo relacji.
      Tak dużo pytań.

      Bertolt Brecht.