-
Open
-
Witamy, Tow.
Powracamy niniejszym do jednego z naszych ulubionych tematów.
Mianowicie: rewolucyjna i socjalistyczna poezja (oraz proza).
Zachęcamy was do nadsyłania tutaj przykładów waszej własnej poezji i prozy o tematyce rewolucyjnej.
Oczywiście – temat nadal otwarty jest (głównie) dla postępowej poezji najbardziej znanych autorów na świecie!
Na sam początek:Wisława Szymborska
“Lenin”Że w bój poprowadził krzywdzonych,
że trwałość zwycięstwu nadał,
dla nadchodzących epok
stawiając mocny fundament –
grób, w którym leży ten
nowego człowieczeństwa Adam,
wieńczony będzie kwiatami
z nieznanych dziś jeszcze planet.Wiersz pochodzi z tomiku ‘DLATEGO ŻYJEMY’, wyd. II, wydawnictwo Czytelnik 1954 rok.
-
“Wyjdzie stu robotników…”
Wyjdzie stu robotników,
Oborzą miasta grunt,
Wyrzucą łokieć — funt.
Klatki pełne wróblików
Otworzą — i przed tłuszczą
Ptaszki na wolność puszczą…
Muzyka nieustanna:
Wolność! Wolność! — Hosanna.Swięci staną w katedrze
Trzej… i zawezwą ducha,
Lud księgi praw rozedrze,
Próchno kart porozdmucha;
Weźmie stare sztandary,
Wyprowadzi jak mary
Za kościół — na mogiły,
Zapali, by swieciły
Swiatu dawnemi dzieły,
Błysnęły — i spłonęły.
Bije godzina ranna,
Masy rzekły: Hosanna!Juliusz Słowacki,
1848.
Wydane po raz pierwszy w 1909 r. -
“Komuna paryska”
Elle ne se rend pas la Commune de Paris
Słuchając, usta zatnij,
czoła nie zniżaj.
Oto opowieść o dniach ostatnich
Komuny miasta Paryża.I
Bębny, bębny nocą warczały,
nim świt zaświecił blady,
padły w mieście pierwsze wystrzały,
stanęły barykady.Bramy zdobyto, wzięto forty,
śmierć bliska.
Z każdej ulicy, jak z aorty,
upływa krew paryska.Ale Komuna się nie podda,
Komuna śmiercią gadzi!
Paryżu gniewny, okrzyk podaj:
“Do broni, komunardzi!Do broni, ludu roboczy!
Dzieci! Kobiety! Starcy!
Krew ulicami broczy,
krwi jeszcze dziś wystarczy!Nim chmary żołdactwa runą,
nim przejdą po naszym ciele,
na barykady, Komuno,
do broni, obywatele!”II
Czerwonych z przedmieść wyparto
i oto, świecąc stalą,
w ciasne ulice Montmartre`u
wkraczają pułki z Wersalu.I tam, gdzie w marcu stracono
generałów Thomasa z Lecomte`em,
oficer z szablą wzniesioną
nadbiegł wołając przed frontem:“Żołnierze! Trzeba wytępić
to bydło! Nie bierzcie jeńców!”
Żołnierze posłuszni i tępi
stawiają pod mur po dziesięciu.Trzaskają salwy za murem,
ziemia od krwi się lepi.
Twarze żołnierzy ponure,
na oczy zsunięte kepi.III
Na cmentarzu Père Lachaise kwitną kasztany,
majem pachnie stratowana trawa,
w trawie leżą trupy rozstrzelanych
“w imię pracy, porządku i prawa”.Generale Galliffet, wydaj rozkazy,
niech żołnierzom od luf płoną ręce!
Po czterdziestu! Po dwustu od razu!
Pięć tysięcy! I dziesięć tysięcy!Generale Galliffet, za egzekucje
wdzięczność Francji cię czeka i order!
Generale Galliffet, krew masz na bucie!
Generale Galliffet, cuchniesz mordem!Na cmentarzu Père Lachaise wieczór już zapadł,
mur bieleje w pomroce wieczoru.
Nie, to nie jest woń traw – to krwi zapach!
To nie cmentarz – to twierdza upiorów!IV
Noc, rozświetlona łuną,
złowroga, ciężka.
Chmurami ponad Komuną
zawisła klęska.Zostało już niewiele
barykad i nadziei.
“Na śmierć, obywatele,
pójdziemy po kolei.”Dąbrowski legł od kuli,
padł Raoul Rigault pod ścianą,
na skrzyżowaniu ulic
po stu rozstrzeliwano.Kanalia lud zwycięża,
kanalia krwią się karmi:
generałowie, księża,
bankierzy i żandarmi!Po zemstę nad Paryżem
już ciągnie zgraja katów
z bagnetem, złotem, krzyżem
przez pierś proletariatu.Lecz Paryż umie zginąć,
Komuna się nie podda!
Wolności! Tobie płynąć,
czerwona twoja woda…V
“Obywatelu Delescluze, schrońcie się na dół!
Baryka paść musi, tam pewna śmierć!”
Stanął, wsparty na lasce, ponad barykadą
starzec o siwych włosach, z wstęgą czerwoną przez pierś.Plac Château d’Eau zdobyty. Na prawym brzegu
gromadzą się niedobitki, lewy padł.
“Obywatele, naprzód!” Lecz nikt nie idzie w szeregu.
Starzec jest sam. Nad czołem włos siwy rozwiewa wiatr.Z wolna, wsparty o lasce, poszedł ku barykadzie,
na której stu komunardów pokonał wróg,
sam, jak kapitan okrętu na opuszczonym pokładzie,
delegowany Komuny padł na skrwawiony bruk.Za rogiem zgiełk i wystrzały. Ciągnie wersalska banda.
Droga już wolna. Na placu tylko ten trup,
bezwładny, jak z drzewca zdarty i porzucony sztandar,
a pod nim sztandar bruku, w wkoło Paryż – grób.VI
Pożary, pożary, pożary
i w dymie pożarów wystrzały.
Konając nie podda się Paryż
skrwawiony, straszliwy, wspaniały!A skoro musi umierać,
gdy nie ma ratunku znikąd,
za śmierć Delescluze’a Millière’a
postawi pod mur zakładników:bankiera, arcybiskupa,
jezuitów, żandarmów, szpiegów…
Nierówny rachunek w trupach:
czterdziestu ośmiu w szeregu.VII
Obrona słabnie,
nadchodzi śmierć:
żołdacki bagnet w roboczą pierś.Kamienie mokre
od ludzkiej krwi.
Dwudziesty okręg
najdłużej grzmi.Ostatni wystrzał
nieprędko jeszcze!
Pociski świszczą
złowieszczym deszczem.Nabij! Pal!
Bagnetem kłuj!
W trzasku salw
do końca stój!VIII
Walcz, barykado!
Giń, barykado!
Unoś się, gniewna
pieśni paryska!
Czerwonoskrzydłą
ptaków gromadą
ponad trupami
leć na pociskach!Walcz, barykado!
Giń, nieugięta!
Będzie zwycięstwo,
będzie zapłata.
Ludu roboczy,
patrz i pamiętaj!
Proletariusze
Francji i świata!Giń, barykado!
Sztandar wznieś wyżej!
Wolna do końca,
padnij i skonaj,
groźna, ostatnia
w martwym Paryżu,
niezwyciężona,
niezwyciężona!IX
Rozstrzelano trzydzieści tysięcy,
sto tysięcy zakuto w łańcuchy.
Krwi ani sił juz nie ma więcej
Paryż zmartwiały i głuchy.Odezwa na rogu ulicy:
“Paryżanie, dzisiaj powraca
do wyzwolonej stolicy
prawo, porządek i praca…”Bruk do barykad wyrwany
zęby kamienne szczerzy,
trzaskają salwy, brzęczą kajdany,
maszerują oddziały żołnierzy.Burżuazjo, wracaj z wersalu,
podziękuj swojemu bogu!…
Jeszcze ostatnie pożary się palą,
na ulicach nie ma nikogo…Władysław Broniewski,
1929 r. -
Rewolucjonistka
Pędzą powietrzem rozjuszone chmury,
niosące burzę i księżyc. Wicher stentorowy
napełnia kłębami mgły cmentarne mury
i w porfirową katedrę wypręża się mgła.
Szumi rzeka,
szumią latarnie,
szumią drzewa nad grobami,
szumią trawy pod stopami,
szumią deszcze, i gwiazdy płaczą na wysokości
i włosami złotymi opadają łagodnie na serca nieme,
niosące burzę i księżyc. Wicher stentorowy
przelata szczytami katedry
płacząc,
i na zwał darni, i na mgły zwalisko
sypie wał miesięcznego szkła.Pochylcie głowy!
Przed wami na katafalku,
w skłębionych świateł rzece,
leżą bezwładne i ciche
zwłoki kobiece.Blady stalaktyt lodu,
ułamany lekko u sklepień.
Kropla jeziornej wody,
lśniąca na stepie dalekim.Promień najbledszej gwiazdy,
położony na pałce, przegięty.
Jej czoło to księżyc, kołem na poły
rozcięty!
Jej usta to luna, to lumen, to łuna,
to kolumna purpury, na warg dwoje złamana,
w dwa grona złożona, szalona piołunem,
czerwona całując, wyssana ustami.To ust rozcałowanych ruczaj po czole się wije,
i gra, błękitnieje, i usta zalewa.
Oplata jej skroń, i powieki, i brwi jej,
i tętni, i wzbiera, i grzmi, i wylewa.
I błękit obłędny na krew się przemienia,
i kipi, i bulgoce, i rozjusza się, i rozwichrza.
Piersi dwie, jak dwie męki, i dwie radości, i dwa olśnienia,
dwie noce, i dwie moce, jedna prędsza, druga cichsza.
I rozkosz najstraszliwsza i podobna do huraganu,
do malstromu, do oceanu, rozbieganego pianą i paniką,
rozrywanego
grzmiącą organiką,
rytmiką, gamiką
wstrząsanego.Chmur potęgi
tułów o tułów trą z tępym szelestem
wydzierając piorun z pomiętych przepon,
i drzew tułowy,
rozwalone w konarów podniebne zasięgi,
wylatują z chmur, w bazaltowy mur krzepną,
i ramiona żałobne, ścięte do połowy,
tragicznym gestem
zawieszają nad tonią mgły.
Pochylcie głowy!Pochylcie głowy!
Półmrok wygina się
w półkrąg szeroki.
Przed wami na katafalku
kobiece zwłoki.Blask je dokoła jak wyspę opłynął,
deszcz rozdzwania je muzyką kropel.
Nad wezgłowiem majaczy we mgle
kamienny profil.Uwieńczone łopotem bander,
czoło o wiatr zastygły wsparła.
Owinięto ją w płaszcz, i w wichurę, i w szkarłat,
w sztandar!Bo w zamieci i w płaszczu, i w czerwieni, i w gniewie,
na barykady parła z karabinem w garści!
Za nią bruk nie tętnił, huragan nie wiał,
tylko ludzie szli od żelaza twardsi.Armaty końmi ciągnięte ciężko,
najeżone śmiercią, w otchłannych płucach
przelewały krew, gdy, jak Moru cielsko,
gnała w dymie, ulicą, we krwi — Rewolucja!W ustach nieulękłych, twardych, groźnych
taka zaparła się walki żądza,
wola, i sił taki zwał, taki rozmach,
taka zawziętość, i taka mądrość;z oczu, co szły niby stal szeleszcząc,
taki głód zaskowyczał upiorem,
że glob się zatrząsł w podziemnych dreszczach,
i chrapnął grzmot, i wystrzelił piorun.Jak niszcząc wali się wylew Ontaria
kolumną stall po niwach Ameryki
zatapiając ląd: tak szedł Proletariat.O Piękna, i ty wolałaś w szereg iść,
I lecieć na bój, i przewodzić armii,
i hymny śpiewać, i krew całować,
i chorych karmić, i martwych chować,
i rany leczyć, i śmierci przeczyć,
i śmierć przynosić, i wieści nosić,
i biec po trupach, i wiać po polach,
i w sidła wabić — i w kępie osin,
samotna, wroga spotkać i polec!O Piękna!
O Wielka!
O Niezwyciężona!
Ze czcią całujemy włos twój płowy.
Niech nad tym grobem nawet męskie oko
zaszkli się łzą.
Bracia, pochylcie głowy,
podajcie dłonie!W naszych sercach grzmi radość odległych zwycięstw,
jej serce nie bije więcej.
My wiarę w ludzką moc oddamy chyba z życiem,
jej serce nie żyje więcej!Ale z jej łona poczęty,
pod sercem noszony,
piersią wykarmiony
syn
z gwiazdą
płomienną
na czole,kiedy dorośnie,
bagnetem najeży karabin,
i będzie wolał polec
śpiewając
rewolucyjny
hymn,
niż zdradzić!
Stanie w szeregu z nami,
zbrojny, do marszu gotowy,
pieśnią do walki poderwan,
i runiemy zwartymi kolumnami
na świat zawalony ścierwem!
Podnieście głowy!Jesteśmy lawina światła, której ogrom wulkany przepiętrza
i miłością słońce przewyższa.
Jesteśmy wolność,
i zwal, i szał, i szczęścia wystrzał!
Jesteśmy lawina światła, zaczajona w granatowych zakamarkach,
wisząca na krawędzi przepaści, której dno pieni srebrny wodospad.
Lawina czekająca na piorun, aby sfrunąć z wapiennych arkad,
przepaść gruzem zawalić po brzeg, wypchnąć zdrój i na świat wydostać.Że kaskada człowieczej radości bucha z krwi rozszalałych kaskad,
że pożarem płoną włosy nasze, że bunt zęby nienawiścią wykręca,temu wyście winni, Demony, których brudne, złocone ręce
wysyłają po nasze głowy żołnierzy w mundurach i kaskach.Szturmujcie w mur naszych serc taranami zawrotnych tortur
po stokroć — i po stokroć powleczcie na śmierć,
i po stokroć, i po stokroć! strąćcie
w pustkę katakumb —
— podobne ptakom,
wylecą słupy jasności i rozepchną portal!Najrozpaczliwszych katorg
konstruujcie żelazne kręgi, niech armaty odszczekają pogrom —
— wstaniemy!
Wstaniemy, jak ocean, jak olbrzym, jak ogrom,
i zwalimy w ruiny zator!Zatłuczemy kolbami bestię,
której kadłub czarny i zimny
drogę do szczęścia grodzi.Moc truchleje, bo Miłość się rodzi:
bracia, do mnie! Na wieczny chrzest jej
śpiewajmy hymny.Lucjan Szenwald,
Kwadryga – 1929 r. -
Pablo Neruda
“Trzeba wyjaśnić niektóre rzeczy”
A pewnego ranka wszystko się paliło
i pewnego ranka ognie
buchały z ziemi
pożerając istnienia,
i od tego czasu,
i od tego czasu krew.Bandyci z samolotami i z Maurami,
bandyci z pierścieniami i księżnymi,
bandyci z czarnymi mnichami błogosławiącymi
lecieli niebem, żeby zabijać dzieci,
i ulicami krew dzieci
płynęła zwyczajnie, jak krew dzieci.Szakale, których by się szakal wstydził,
kamienie, które suchy oset kłułby ze wzgardą,
żmije, które by żmija przyjęła nienawiścią!Przed wami widziałem krew
Hiszpanii dźwigającą się,
żeby zatopić was jedną, jedyną
falą dumy i noży !Generałowie
zdrajcy,
zobaczcie mój martwy dom,
zobaczcie Hiszpanię rozdartą;
ale z każdego martwego domu wypływa metal płonący
zamiast kwiatów
ale z każdej dziury Hiszpanii
wychodzi Hiszpania,
ale z każdego martwego dziecka wschodzi karabin mający
oczy,
ale z każdej zbrodni rodzą się kule,
które kiedyś odnajdą miejsce
waszego serca.Zapytacie, dlaczego jego poezja
nie mówi nam o śnie, o liściach,
o wielkich wulkanach w jego ojczystym kraju ?Przyjdźcie zobaczyć krew na ulicach,
przyjdźcie zobaczyć
krew na ulicach,przyjdźcie zobaczyć krew
na ulicach!Wiersz ze zbioru “Księga Pytań”,
1973 r. -
Elegia o śmierci Ludwika Waryńskiego
Jeżeli nie lękasz się pieśni
stłumionej, złowrogiej i głuchej,
gdy serce masz męża i jeśli
pieśń kochasz swobodną – posłuchaj.Szeroka, szeroka jest ziemia,
gdy myślą ogarnąć ją lotną,
szeroko po ziemi więzienia,
głęboka w wiezieniu samotność.Już dziąsła przeżarte szkorbutem,
już nogi spuchnięte i martwe,
już koniec, już płuca wyplute –
lecz palą się oczy otwarte.Poranek marcowy. Jak cicho.
Jak dziwna się jasność otwiera.
I tylko tak ciężko oddychać,
i tylko tak trudno umierać.Posępny jak mur Schlüsselburga,
głęboki jak dno owej ciszy,
zza krat, z więziennego podwórka
dobiega go śpiew towarzyszy.I słucha Waryński, lecz nie wie,
że cienie się w celi zbierają,
powtarza, jak niegdyś w Genewie:
– Kochani… ja muszę do kraju…Do Łodzi, Zagłębia, Warszawy
powrócę zawzięty, uparty…
ja muszę… do kraju, do sprawy,
do mas, do roboty, do partii…ja muszę… – I śpiew się urywa
i myśli urywa się pasmo.
Ta twarz już woskowa, nieżywa,
lecz oczy otwarte nie gasną.Gdzieś w górze, krzykliwy i czarny,
rój ptactwa rozsypał się w szereg,
jak czcionki w podziemnej drukarni,
gdy nocą składali we czterech…Fabryka Lilpopa… róg Złotej…
Żurawia… adresy się mylą…
robota… tak, wiele roboty…
i jeszcze – dziesiąty pawilon…Ach, płuca wyplute nie bolą,
śmierć w szparę judasza zaziera,
z ogromną tęsknotą i wolą
tak trudno lat siedem umierać.Wypalą się oczy do końca,
a kiedy zabraknie płomienia,
niech myśl, ta pochodnia płonąca,
podpali kamienie więzienia!Raz jeszcze się dźwignął na boku:
– Ja muszę… tam na mnie czekają… –
i upadł w ostatnim krwotoku
i skonał, i wrócił do kraju.Władysław Broniewski.
-
Włodzimierz Iljicz Lenin
Słowa nasze, nawet co ważniejsze słowo
ściera się w użyciu, jak ubiór, co sparciał.
Chcę, by zajaśniało na nowo
najdostojniejsze ze słów – partia.
Jednostka! Co komu po niej?!
Jednostki głosik cieńszy od pisku.
Do kogo dojdzie? – ledwie do żony!
I to, jeżeli pochyli się blisko.Partia – to głosów jeden poryw –
zbity z bezliku cichych i cienkich,
pękają od nich wrogów zapory,
jak w huku armat w uszach bębenki.
Źle człowiekowi, kiedy sam jest.
Biada samemu, nic nie zwojuje –
byle dryblas w pól go przełamie,
i nawet słabsi, ale we dwoje.
A gdy się w partię zejdziemy w walce –
to padnij, wrogu, leż i pamiętaj.
Partia – to ręka milionopalca,
w jedną miażdżącą pięść zaciśnięta.
Jednostka – zerem, jednostka – bzdurą,
sama – nie ruszy pięciocalowej kłody,
choćby i wielką była figurą,
cóż dopiero podnieść dom pięciopiętrowy.
Partia – to barki milionów ludzi
ciasno do siebie przypartych –
podźwigniem gmachy, do nieba podrzucim,
napiąwszy mięśnie i oddech w partii.
Partia – to stos pacierzowy klasy robotniczej.
Partia – to nieśmiertelność naszej sprawy.
Partia – to jedno, co mnie nie zdradzi.
Dziś jam subiektem, a jutro ścieram cesarstwa z mapy.
Mózg klasy, sprawa klasy, siła klasy, chluba klasy –
oto czym jest partia.
Partia i Lenin – bliźnięta-bracia –
kogo bardziej matka-historia ceni?
Mówimy – Lenin, a w domyśle – partia,
mówimy – partia, a w domyśle – Lenin.Już czas. O Leninie zaczynam poemat.
Nie dlatego, że ból nasz zmalał,
czas, bo dziś już ogarnąć możemy
wielkość gryzącego nas żalu.
Czasie! Hasła Lenina: znowu rozwichrzaj!
Czy w łez mamy tonąć bajorze?
Lenin i dziś od wszystkich żywych żywszy.
Nasza wiedza, siła i oręż.Włodzimierz Majakowski.
-
Pokłon Rewolucji Październikowej
Kłaniam się rosyjskiej rewolucji
czapką do ziemi,
po polsku:
radzieckiej sprawie,
sprawie ludzkiej,
robotnikom, chłopom i wojsku.Ta w ukłonie czapka – nie hetmańska,
bez czaplego nad otokiem piórka,
lecz więzienna, polska, kajdaniarska,
Waryńskiego czapka z Schlüsselburga.My mamy sztywne karki,
kłaniać się uczono nas długo,
aż urwał się kańczug carski
aż wyleźliśmy spod kańczuga.Kłaniam sie prochom Rylejewa,
kłaniam się prochom Żelabowa,
kłaniam sie prochom wszystkich
rewolucjonistów.Grób Lenina – prosty jak myśl,
myśl Lenina – prosta jak czyn,
czyn Lenina – prosty i wielki
jak Rewolucja.Kłaniam sie mogiłom Stalingradu,
mogiłom Berlina i Moskwy –
my, po latach stalowego gradu,
na nich w przyszłość mościmy mosty.Na rosyjskiej i na polskiej ziemi,
na ziemi krwi i miłości,
rosną kwiaty
– my je znajdziemy –
pośród poległych kości.Władysław Broniewski.
-
Czerwona Armia
Wyzwolicielko ludów! O lawino chwały,
W hełmach, które w milion gwiazd świecą, jak wystrzały!
Armio w szarych szynelach, kwitnieniem ran krwawa,
Wierna jak śmierć, a droga, niby ręka prawa!Kiedy wróg miażdżąc domy ramieniem żylastem,
Grzechocząc okręconym wkoło głów żelastwem,
Szedł, jako niegdyś bestie przeciw chrześcijanom —
Stanęła cała Ziemia Rad pionową ścianą,
I prężąc aż do słońca wieżyce Mongolii,
Zaryczała białych salw wściekłą nawałnicą,
I bagnetami błysły badyle kąkoli,
I każdy pień brodaty zahuczał haubicą.
Wróg szedł, ale skłębiona przepaść pod nim ziała,
Na drodze jego martwe wybuchały ciała,
Mosty stawały dęba, wrzały rzeki ognia,
Każdy krzak palił boki jak żywa pochodnia
I szczerzył się zębami kołów każdy ogród.
Armio Czerwonogwiezdna! Twój tragiczny odwrót
Pamiętam — i dziś, kiedy ofensywą stali
Na drgające pierścienie siekasz wraży kadłub,
I z okiem rozgorzałym, z gniewnymi ustami
Kroczysz przez jasne piersi bohaterów padłych,
Kiedy odwojowujesz ruiny i zgliszcza,
Gdy ziemia się od warstwy spiekłej krwi oczyszcza,Pozdrawiam Ciebie, Armio Grozy, Armio Mocy!
Wybawicielko Świata! Wichuro Pomocy!
Wsłuchuję się w gromowy rytm Twoich szeregów,
Wielbię upór żołnierzy i mądrość strategów,
Padam, śmiertelnym z Tobą stopiony porywem,
Z każdym zwycięstwem Twoim na nowo się zrywam!Dla nas duma i radość i zaszczyt i siła
W tym, że we wspólnych bojach krew nasza zrosiła
Przedpola polskich równin, że w bombowym leju
Z jednej menażki jedli Polak i Rosjanin.
Broń, przez Ciebie wręczoną, owianą błyskaniem,
Złożymy chyba w świętym jakim mauzoleum,
I będą pokolenia tę sławną zbrojownię
Odwiedzać, niby ołtarz przetrwały cudownie,
I ścierając z rzeźby dział starożytne pyły.
Będą dzieci Ojczystych Dziejów się uczyły.Nowe Widnokręgi – 1944 r.
Lucjan Szenwald. -
Do prostego człowieka
Gdy znów do murów klajstrem świeżym
Przylepiać zaczną obwieszczenia,
Gdy “do ludności”, “do żołnierzy”
Na alarm czarny druk uderzy
I byle drab, i byle szczeniak
W odwieczne kłamstwo ich uwierzy,
Że trzeba iść i z armat walić,
Mordować, grabić, truć i palić;
Gdy zaczną na tysięczną modłę
Ojczyznę szarpać deklinacją
I łudzić kolorowym godłem,
I judzić “historyczną racją”,
O piędzi, chwale i rubieży,
O ojcach, dziadach i sztandarach,
O bohaterach i ofiarach;
Gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin
Pobłogosławić twój karabin,
Bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba,
Że za ojczyznę – bić się trzeba;
Kiedy rozścierwi się, rozchami
Wrzask liter pierwszych stron dzienników,
A stado dzikich bab – kwiatami
Obrzucać zacznie “żołnierzyków”. –
– O, przyjacielu nieuczony,
Mój bliźni z tej czy innej ziemi!
Wiedz, że na trwogę biją w dzwony
Króle z panami brzuchatemi;
Wiedz, że to bujda, granda zwykła,
Gdy ci wołają: “Broń na ramię!”,
Że im gdzieś nafta z ziemi sikła
I obrodziła dolarami;
Że coś im w bankach nie sztymuje,
Że gdzieś zwęszyli kasy pełne
Lub upatrzyły tłuste szuje
Cło jakieś grubsze na bawełnę.
Rżnij karabinem w bruk ulicy!
Twoja jest krew, a ich jest nafta!
I od stolicy do stolicy
Zawołaj broniąc swej krwawicy:
“Bujać – to my, panowie szlachta!”Julian Tuwim,
Pismo “Robotnik” (październik 1929). -
Kongres
W nocy trwoga w Białym Domu
Nie dawała spać nikomu,
Marshall jeździł cały blady
Do Trumana na narady,
Nawet żona Achesona
Przyleciała przerażona,
I przez kabel Attlee z rana
Dostał rozkaz swego pana.Tak historia się zaczęła.
Attlee zabrał się do dzieła,
Westchnął głośno: “Nie jest dobrze!”
I łapankę zrobił w Dovrze.
Wyskoczyli polismeni
Nowocześnie uzbrojeni,
Z krzykiem: “Boże, chroń nam króla!”
Jęli gości pchać do ula.Krążą w porcie przerażeni
Uzbrojeni polismeni:
– Gdzie Joliot-Curie, ten zbrodzień,
Co o pokój woła co dzień?Trzymaj! Łap! W kajdany okuj
Tych, co walczyć chcą o pokój!
Niebezpieczni są poeci,
Matki dziesięciorga dzieci,
No, bo dzieci – komuniści,
Księża też, najoczywiściej,
Groźny każdy malarz, chociaż
Jeszcze gorszy jest robociarz!
A uczeni? Dobrze wie się,
Z czym wystąpią na Kongresie.Struchlał Attlee, że w Sheffieldzie
Gołąbeczek jest na szyldzie.
“Chcieć pokoju – ryknął Bevin –
To największa z wszystkich przewin!”
Tak to lew brytyjski ryczy
Na amerykańskiej smyczy.Szczęściem biały gołąbeczek
Z dawna przywykł do wycieczek.
Przyglądali się zdumieni
Uzbrojeni polismeni,
Jak poleciał bez obawy
Prosto z Anglii do Warszawy,
Gdzie w trzy dni już był gotowy
Drugi Kongres Pokojowy.Z wszystkich krajów i połaci
Przyjechali delegaci,
Rozpoczęły się obrady,
Tylko trząsł się Attlee blady,
Tylko trwoga w Białym Domu
Nie dawała spać nikomu,
Gdy przez radio grzmiały w mroku
Słowa: Paix! Mir! Frieden! Pokój!Jan Brzechwa.
-
Marsz powstańców krakowskich
Do boju o Polskę, z imieniem jej mrąc,
Szły masy ludowe hartowne.
Ze znoju naszego obszarnik i ksiądz
Z tej Polski nam wznieśli katownię.
Rodzime pijawki obsiadły nas garstką.
Dym złudzeń z oczu nam opadł.
Na bruku krakowskim pod krwią robociarską
Zakwitnął nasz polski listopad.
To dudni nasz krok. Krokiem mrok nocy pruj,
Niech pieśń gra taranem u krat:
‘O inną dziś Polskę idziemy na bój,
O komunistyczny nasz ład’.
To dudni nasz krok. Krokiem mrok nocy pruj,
Niech pieśń gra taranem u krat:
‘O inną dziś Polskę idziemy na bój,
O komunistyczny nasz ład’.
Cementem nam były niedola i głód,
Tej jutrzni nic w dziejach nie zaćmi.
W Krakowie, gdy strzelać kazano im w lud,
Żołnierze złączyli się z braćmi.
Daremnie żłobiono dzielącą nas rubież –
Pohybel i hańba jej sprawcom:
Brat chłop i robotnik, choć w mundur go ubierz,
Nie będzie swym braciom oprawcą.
To dudni nasz krok. Krokiem mrok nocy pruj,
Niech pieśń gra taranem u krat:
‘O inną dziś Polskę idziemy na bój,
O komunistyczny nasz ład’.
To dudni nasz krok. Krokiem mrok nocy pruj,
Niech pieśń gra taranem u krat:
‘O inną dziś Polskę idziemy na bój,
O komunistyczny nasz ład’.
Nie zgnębią nas zdziercy, już bliski ich kres
I trzeszczy już twierdza ich z drewna.
Faszysta i szpicel, i zbir, podły pies,
To straż jej ostatnia niepewna.
Na próżno się chronią pod skrzydła tej trójcy,
Ni wstrzymać im fali, ni wzmóc jej:
O karki padalców, o nóż bratobójczy
Nie złamie się sierp rewolucji.
To dudni nasz krok. Krokiem mrok nocy pruj,
Niech pieśń gra taranem u krat:
‘O inną dziś Polskę idziemy na bój,
O komunistyczny nasz ład’.
To dudni nasz krok. Krokiem mrok nocy pruj,
Niech pieśń gra taranem u krat:
‘O inną dziś Polskę idziemy na bój,
O komunistyczny nasz ład’.
Uwijaj się, zgrajo, i krew naszą żłop,
I grab, ile ręka zagarnie.
Przejrzeli już żołnierz, robotnik i chłop
I idą na bój solidarnie.
Niech śpiew ten przekleństwem brzmi zdrajcom i katom,
Niech dusi po nocach ich zmora.
Braterstwo i pokój lepiankom i chatom,
Zagłada pałacom i dworom.
To dudni nasz krok. Krokiem mrok nocy pruj,
Niech pieśń gra taranem u krat:
‘O inną dziś Polskę idziemy na bój,
O komunistyczny nasz ład’.
To dudni nasz krok. Krokiem mrok nocy pruj,
Niech pieśń gra taranem u krat:
‘O inną dziś Polskę idziemy na bój,
O komunistyczny nasz ład’.
Bruno Jasieński,
listopad 1923 r. -
A jak poszedł król…
A jak poszedł król na wojnę,
Grały jemu surmy zbrojne,
Grały jemu surmy złote
Na zwycięstwo, na ochotę…A jak poszedł Stach na boje,
Zaszumiały jasne zdroje,
Zaszumiało kłosów pole
Na tęsknotę, na niedolę…A na wojnie świszczą kule,
Lud się wali jako snopy,
A najdzielniej biją króle,
A najgęściej giną chłopy.Szumią orły chorągwiane,
Skrzypi kędyś krzyż wioskowy…
Stach śmiertelną dostał ranę,
Król na zamek wraca zdrowy…A jak wjeżdżał w jasne wrota,
Wyszła przeciw zorza złota
I zagrały wszystkie dzwony
Na słoneczne świata strony.A jak chłopu dół kopali,
Zaszumiały drzewa w dali.
Dzwoniły mu przez dąbrowę
Te dzwoneczki, te liliowe…Maria Konopnicka.
-
Do towarzyszy broni
Umiecie umierać na frontach,
umiecie zdobywać Belweder,
lecz w zwycięski wasz śpiew się wplątał
ten krzyk, co przez kraty się przedarł.Sześć tysięcy zamkniętych w więzieniach
woła dziś do was: “Otwórzcie!”,
przywołajcie niedawne wspomnienia,
więźniowie w Szczypiornie i w Huszcie.Nie dostaliście Polski za darmo,
krwią spłaciliście wolność i sławę,
wy spod kopyt carskim żandarmom
wydzieraliście wolną Warszawę.Odpędziliście orły dwugłowe,
zagłuszyliście brzęki kajdan,
kajdanami dziś dzwoni znowu
w defensywach komisarz Kajdan.Dziś Warszawa zuchwała, prawdziwa
znów się budzi w trzasku mitraliez.
Dlaczego dziś znowu przy was
krwią się tuczą te same kanalie?Płynie krew, płynie krew majowa
na ulicach w szarżach policji…
Słuchajcie: to do was, to do was
wołają deptani i bici!Bagnetami w te mury, śmiało!
Bramy więzienne na ościerz!
Warszawo w ogniu wystrzałów,
gorący zapachu wolności!Władysław Broniewski.
-
Lud wejdzie do Śródmieścia
Patrz, jak stoi uparta
na rusztowaniach partia,
rozpala się klasowa
bitwa – nasza budowa.
Niech wiedzą ludzie, komu
rodzi się dom po domu,
czy magnatom stalowym,
wariatom atomowym,
czy sobie i ludowi
Warszawa się sposobiDom się rodzi inaczej
z przymusu i rozpaczy,
przerywany w połowie
strajkami na budowie,
niedolą murowany,
przekleństwem tynkowany.
Nie nasze były mury
naszej architektury,
krwią zlepione pałace,
te ubogiego prace:
gotyk naszego trudu,
renesans, dzieło ludu,
panom stawiany barok,
pokraczny dom czynszowy
kupieckiej demokracji
i obliczany na rok
dom – widmo spekulacji –
i styl wasz nieczłowieczy,
dom, co domowi przeczy,
z niezdarzonej przygody,
bez serca i urody.Trędowate przedmieścia,
izby, gdzie po dwadzieścia,
suterena, poddasze –
i tyle było nasze.A inaczej ze zwalisk
rośnie, by wrócić w socjalizm
dla świetlic i bibliotek
nasz staromiejski gotyk,
nasz renesans i barok,
nasz monument surowy,
nasz fronton koronkowy
jak spod igły hafciarek,
inaczej nad nim błyska
dachówka sercu bliska.Dłoń mądrego murarza
spod rumowisk obnarza
cenniejszy od klejnotu
kamień naszego potu.
Z wiekowej go niewoli
potomna dłoń wyzwoli,
planem go uszlachetni
włączy w plan sześcioletni
zespalający formy,
która łamie normy.
Na tej dłoni pisane,
jeszcze nie wyśpiewane
nowe murarskie dzieje,
wieżowce i aleje,
marzenia wzięte w tryby
żelazobetonowe,
przestrzenie kolumnowe,
stołeczne perspektywy.Ale wpierw się odemknie
klucz zaułków, mur pęknie,
lud wejdzie do śródmieścia.
Z staromiejskiej gardzieli
wolna przestrzeń wystrzeli
i rozstąpią się przejścia
z peryferii do placu,
od fabryk do pałaców,
lud wejdzie do śródmieścia
i ustali wzdłuż Trasy,
wzdłuż Nowej Marszałkowskiej,
jedność piękna i pracy,
planowania i troski.Patrz jak stoi uparta
na rusztowaniach partia,
rozpala się klasowa
bitwa – nasza budowa.Adam Ważyk,
1951 r. -
Lokaut
W gabinecie pana prezesa
siadła Rada Nadzorcza spółki.
Ktoś słuchawkę szarpał i wieszał.
Ktoś zdejmował foliały z półki.
Chodzili, radzili głośno
grubi, łysawi panowie.
Jarzyło się światło w oknach
przez ciężkie firanki powiek.
Po miękkich, puszystych dywanach
stąpali poważnie, powoli,
oglądali wykresy na ścianach,
rozkładali ceduły na stole.
Obliczali w dolarach i centach
koniunkturę, kapitał i czas.
Dywidendę w promilach, procentach,
zsumowali raz i jeszcze raz.
Szeleściły im akcje w dłoniach,
dym cygar nad głowami się wieszał –
służba roznosiła koniak
w gabinecie pana prezesa.Szarym świtem w zamarłej fabryce
była cisza zimna, szeroka.
Przed bramą stał pluton policji,
nad bramą wisiał napis: „Lokaut”.
Były słowa o kryzysie, o płacach,
słowa mądre, wyraźne jak druk.
Pan przodownik przeczytał, rzekł: „Racja!”
Policjanci stali z bronią u nóg.Przydreptali – szeptali półgłosem
robociarze zwyczajni, bladzi:
że tej nędzy jeszcze widać nie dosyć,
że widocznie nie ma już rady.
Pan przodownik kazał rozejść się. Poszli.
Głód im patrzył z oczu wyblakłych.
Nie wiedzieli, że dla Rady Nadzorczej
w tym sezonie grubszych premii zabrakło.
Że pan prezes miał słuszną pretensję,
w kalkulacji wziąć nie mniej, a więcej.
Że musiałby dyrektorom z pensji
zdjąć po głupie kilkanaście tysięcy.A za miesiąc, gdy już brać roboczą
głód mocno zdławił w postronkach,
wieść gruchnęła, że w fabryce rozpoczną
znów przyjmować (na nowych warunkach).Edward Szymański.
-
Dajcie nam broni!
Dajcie nam broni! dajcie broni!
Krew niepomszczona woła nas!
Szubienic skrzyp pobudkę dzwoni —
To zemsty ludu idzie czas!
To zemsty ludu idzie czas!
Dajcie nam broni! Już nie pora
Obawy żywić, kryć się w cień!
Umarło to, co było wczoraj —
Nas woła Jutra nowy dzień!
Nas woła Jutra nowy dzień!
Dajcie nam broni! Krzywdy rzeka
Już się pod ziemią nie chce kryć!
Idziemy prawa brać człowieka —
Idziemy ginąć — idziem żyć!
Idziemy ginąć — idziem żyć!Maria Markowska,
1905 r. -
Budżet
Paragrafy, punkty, resorty,
strony, skróty, pozycje,
na szkoły, sądy, paszporty,
na wojsko i na policję.Rata dla Pierpont Morgana,
monopol, stempel, cło,
pożyczka zapałczana,
PKP, PKO.Po śliskich kartach po cichu
szeleści szeregiem zer
bilans, rozchód i przychód
rządzących, liczących sfer.Gruba, czerwona księga –
drobniutki, czarny druk.
Porządek, władza, potęga,
waluta, orzeł, Bóg.Tysiące, miliony złotych,
tysiące, miliony cyfr –
dla zwykłej ludzkiej biedoty
niezrozumiały szyfr.Nigdzie nie pisze: węgiel,
nie pisze: buty, chleb.
Zgrzyta czerwona księga
po życiu jak po szkle.W wielkim gmachu przy ulicy Tej
skrobie piórkiem półślepy urzędnik.
(„…w tym miesiącu mogłoby być lżej,
gdyby jakoś to wszystko opędzić.…Chociaż — żona znów zaszła na złość…
…i z komornym zalegam za kwartał…;
…szef powiedział, że ma mnie już dość…
…takie tępe są schody na czwartak…”)Wąskie plecy pochylił nad stół,
Coś mu teczki z aktami przesłania…
Pisze dalej, przekrzywiony wpół,
w śmieszny, czarny znak zapytania.Kiedy przyszli Kubie na Kępie
za podatki wziąć ostatnią krowę,
twarz jak pięść zaciśniętą zasępił,
nie odezwał się jednym słowem.Tylko głupie, chłopskie dzieciska,
nieporadne jak wesz na kożuchu,
uczepiły się krowiego pyska,
nijakiego nie znając posłuchu.Tylko baba jak głodna suka,
gdy już wzięli krasulę i znikli –
skowyczeniem nagłym wybuchła
i podniosła pięść jak wykrzyknik.Pan starosta był właśnie na sumie,
gdy przed głównym, miejskim urzędem
bezrobotni stanęli tłumem,
policjanci stanęli rzędem.Bezrobotni nie mieli pałek,
bezrobotni nie mieli pensji,
nie wołali: niech żyje [Marszałek],
tylko coś tam pletli bez sensu.Pan starosta powrócił z kazania
o miłości bliźniego (jak siebie) –
kazał tłum policjantom rozganiać,
plac oczyścił [bagnetów] grzebień.Tylko w śniegu zdeptanym zostały
kropki czarne i kropki czerwone,
które ktoś tam zapomniał postawić
w grubej księdze na każdej stronie.
Tylko ktoś, kto wyliczał deficyt
i wydatki konieczne, państwowe,
wpisał jeszcze w budżecie policji:
dwa miliony [na pałki gumowe].Edward Szymański.
-
Wstępującemu do Partii
Pytania brzmią ostro,
ale tak właśnie trzeba,
bo wybrałeś życie komunisty
i przyszłość czeka
twoich zwycięstw.
Jeśli jak kamień w wodzie
będzie twe czuwanie,
gdy oczy zamiast widzieć
będą tylko patrzeć,
gdy wrząca miłość
w chłodne zamieni się sprzyjanie,
jeśli stopa przywyknie do drogi najgładszej.
Partia. Należeć do niej,
z nią działać, z nią marzyć
z nią w planach nieulękłych,
z nią w trosce bezsennej –
wierz mi, to najpiękniejsze,
co się może zdarzyć,
w czasie naszej młodości
– gwiazdy dwuramiennej.Wisława Szymborska
Wiersz ukazał się w tomiku pt. “Pytania zadawane sobie” – 1954 r. -
“Marsz”
Bije godzina niezapomniana
Zakręt historii – druga zmiana
Trzeba zwycięstwu drogę torować,
Marsz rozpoczęty, Partio prowadź!
Razem w śpiewie i razem w gniewie
Gniew – proch, śpiew – zarzewie,
Niesie sztandar dłoń pracowita
Gra maszynami Rzeczypospolita.
Praca, praca – cel przed nami,
Równy krok z przodownikami,
Rewolucja zapala ziemię
Walka trwa – wróg nie drzemie.Chowa spekulant worki w sklepie,
Kołtun z trwogi pacierze klepie
Warchoł w Londynie wlepia ślepie
– Przyjdzie Anders, będzie lepiej!
W maglu szepcą ciemne kumoszki
– Cukru nie będzie, chleb jest za gorzki
Wiedźmy po domach straszą dzieci,
– Masła nie ma, wzięli “Sowieci”.
Tłuste dewotki straszą głodem,
– Zatruł antychryst chleb i wodę
Pasibrzuch wiejski chłopów judzi
– Na Sybir będą wywozić ludziŻyje, mąci, knowa podziemie,
Walka trwa dalej, wróg nie drzemie,
Kto nie z nami, będzie z nami,
Kto przeciw nam – piła go złamie!
Który tam? Z drogi. Partia kroczy,
Twoja partia ludu roboczy
Wspólnie pracować, wspólnie budować
Maszerować! Partio, prowadź!
Razem w gniewie i razem w śpiewie,
Gniew – proch, śpiew – zarzewie,
Gniew, śpiew, dłonie żylaste,
Czerwień sztandarów – płomień nad miastem,
Wola – stal, cel dnieje
Wspólny marsz – droga szeroka
Po nocy dzień, dzień – epoka
W ogniu walki ten dzień hartować,
Nasze zwycięstwo! Partio prowadź!Jan Brzechwa.
-
Czegóż chcą?
„Czegóż chcą oni? – I gawiedź szumi,
Szyderstwem wita, obelgą plwa;
Czegóż chcą oni? – Któż ich zrozumie?
Chleba, swobody?… któż o to dba!
My złota chcemy! – Za złota blaski
Ja mogę życie z rozkoszy spleść,
Za złoto kupię tłumów oklaski
I honor mężów i niewiast cześć…
Złoto to siła! Więc dalej, gwarnie
Pogońmy za nim przez życia szlak!
Co nam łzy ludu, ludu męczarnie…
Złota! bo złoto potęgi znak…
Że tam ktoś głodny, że tam ktoś płacze,
Głupstwo! on słaby… W walce o byt
Mogą się ostać tylko siłacze
Jak my! a płakać czyż nam nie wstyd? I na cóż płakać? Droga otwarta:
Kradnij, rozbijaj, tak jak i my,
A każda cząstka innym wydarta
Będzie kozyrem do życia gry.
Złoto-czarodziej! Dukat dukata
Spłodzi od czarnej, roboczej dłoni…
Więc na bok troski!… Użyjmy świata!
Bo życie staje… śmierć goni.
Cierpią? Hej głupstwo! Niech dla rozkoszy
Gotuje kupny uścisk dziewczyna;
Niech pieśń wesoła smutek rozproszy!…
Hej służba, dolać mi wina!”. Wam wina trzeba, pieszczot dziewczyny,
Złota, rozkoszy?!… Więc jak dzień długi,
Dzwonią kowadła, szumią maszyny,
I koła warczą, i orzą pługi,
I grzbiet się ludu gnie roboczego…
Wam wina trzeba! więc w znoju, w pocie
Lud ten za kawał chleba czarnego
Dobywa dla was miliony, krocie…
A zawsze mało! Gdy on mrze z głodu,
Gdy mu się chata nad głową wali,
Dla was frykasy i szampan z lodu,
I przepych, zbytek złoconych sali. Lecz hola, dumne świata władyki!
Podnieście z łona nałożnic głowy,
I tam spojrzyjcie, skąd szum i krzyki
Donosi wichru podmuch surowy,
Tam, gdzie kamienne gmachu filary
Podmywa ludu wzburzona fala!
Cisza!… Zamilkły hałasy, gwary,
Tylko głos jeden dobiega z dala –
Dźwięczny, donośny… łamie się echem,
Srebrną kaskadą spada na lud,
A pod gorącym słowa oddechem,
Lud drga i szumi, jak fala wód… Hurra! Swobody, Fabryk i Ziemi!
I powiał w górę czerwony znak,
Zwojami w słońcu mignął barwnymi,
I na ludzkości dziejowy szlak
Wpłynął, przez nasze dźwignięty dłonie.
Może zbyt wcześnie? Lecz cóż my winni,
Że nadsłuchując w ludzkości łonie,
Słyszymy lepiej – lepiej niż inni,
Co tam bezwiednie zrywa się, waży…
Że myśli chyżej puściwszy wodze,
Biegniem od waszych złotych ołtarzy
W przyszłość… A chociaż wielu z nas w drodze
Padnie, złamanych przez los surowy,
Na swoją dolę nikt nie zapłacze,
I nie uchyli pokornie głowy! O tak! my teraz biedni tułacze!
Ale zjawieniem swym jak jaskółki
Zwiastujem gromy! Słyszycie wrzawę?
To ciągną mnogie robocze pułki,
A górą znamię powiewa krwawe.
Znaku nasz, znaku! My pośród boju
Piersiami ciebie wkoło otoczym,
Osmolim prochem, wykąpiem w znoju
I krwią serdeczną ubroczym.
A kule, gdy się przez pierś przebiją,
Rwąc twego płótna barwioną nić,
Jasno, wyraźnie na nim wyszyją:
„Legli, bo ludźmi pragnęli być!”.
Wacław Sieroszewski,
Cytadela warszawska – 1879 r. -
Śnię o świecie
Śnię o świecie, w którym człowiek
Nie będzie gardził drugim człowiekiem,
W którym miłość pobłogosławi ziemię,
A pokój ozdobi swoje ścieżki.Śnię o świecie, w którym wszyscy
Znają słodkość drogi wolności,
W którym chciwość nie czerpie soków z duszy
Ani skąpstwo nie niweczy naszego dnia.Śnię o świecie, w którym czarny czy biały,
Jakiejkolwiek będziesz rasy,
Podzielisz szczodrość ziemi,
A każdy człowiek będzie wolny.Gdzie nikczemność spuszcza głowę,
A radość jak perła
Służy potrzebom całej ludzkości.
O takim śnię, moim świecie!Langston Hughes.
-
Pytania czytającego robotnika
Kto wybudował siedmiobramne Teby?
W książkach stoją imiona królów.
Czy królowie dźwigali pustaki?
A wielokrotnie burzony Babilon –
Kto odbudowywał go za każdym razem? W których domach
świecącej złotem Limy mieszkali budowlańcy?
Dokąd szli wieczorem – gdy Chiński Mur był gotowy –
murarze? Wielki Rzym
pełen jest łuków triumfalnych. Kto je wzniósł? Nad kim
triumfowali cesarze? Czy monumentalne Bizancjum
miało dla swych mieszkańców tylko pałace? Nawet w legendarnej
Atlantydzie,
pochłanianej przez morze, tonący wołali nocą
swoich niewolników.
Młody Aleksander podbił Indie.
On sam?
Cezar pokonał Galów.
Nie miał przy sobie przynajmniej jednego kucharza?
Filip Hiszpański płakał, gdy zatonęła jego
flota. Nikt oprócz niego nie płakał?
Fryderyk Drugi wygrał wojnę siedmioletnią. Kto
jeszcze wygrał?Na każdej stronie zwycięstwo.
Kto przygotował ucztę?
Co dziesięć lat wielki człowiek.
Kto ponosił koszta?Tak dużo relacji.
Tak dużo pytań.Bertolt Brecht.
-
Pieśń młodzieży
Z podmiejskich uliczek, z wilgotnych kamienic,
gdzie ciała i dusze brud gryzie i pleśń –
ku słońcu idziemy, skąpani w zieleni,
by ciała i dusze, i życie przemienić,
przez słońce, zieloność i pieśń.Uczymy się kochać, pracować i tworzyć,
budować, co dobre, i burzyć, co złe –
być wolnym, nie nosić na karku obroży
i słońcu na oścież drzwi serca otworzyć,
rozproszyć pomrokę i mgłę.Zgnieciemy, co w drodze do celu nam stanie,
i sił nam nie zbraknie, by zawsze iść w przód –
aż ziemia się cała uśmiechnie, a na niej,
gdy prawda i radość, i miłość nastanie –
po stokroć opłaci się trud.My gromady czerwonej młodzieży,
przyszłości przednia straż!
Kiedy czynu godzina uderzy –
czyn nasz i tryumf nasz!
Nic za nami – wszystko przed nami.
Gdy dojdziemy sił pełnych i lat,
własnymi ramionami
ruszymy, dźwigniemy świat!Edward Szymański.
You must be logged in to reply to this topic