Ostatnimi czasy można zauważyć wśród polskiej (i nie tylko) lewicy tendencje pacyfistyczne. Kwestia zasadnicza: czy owe nastroje są uzasadnione? Czy pacyfizm jest rozsądną drogą dla klasy robotniczej? Na te pytania postaram się odpowiedzieć.
Pacyfizm jako taki nie jest – oczywiście – niczym nowym. Jako postawa polityczna w swym obecnym kształcie pojawił się już u zarania rewolucji przemysłowej i wybuchu pierwszych wojen o charakterze kapitalistycznym. Co istotne jednak, już u swego zarania zwalczany był ideologicznie przez zorganizowany i rewolucyjny ruch robotniczy, którego podwaliny teoretyczne określili Marks i Engels w połowie XIX wieku.
Zacznijmy od tego, że wojny imperialistyczne wybuchały od samego początku wykształcenia się kapitalizmu – jako dominującego systemu ekonomicznego. Najpierw we Francji i Anglii. Potem zaś – w całej Europie i młodych Stanach Zjednoczonych.
Wojna jako zjawisko społeczne wynika z samej natury systemu kapitalistycznego. Wojna jest jedynym (a zarazem ostatecznym) sposobem sprawdzenia siły danego państwa, jest też ostatecznym sposobem na zagarnięcie jeszcze większych terytoriów dla burżuazji danego państwa. Wojna (o ile zakończona zwycięsko) to przede wszystkim zdobycie nowych rynków zbytu i zagarnięcie bogactw naturalnych kraju podbitego. W warunkach globalnego kapitalizmu wojna stanowi proces nieustanny, którego w obecnym systemie nie da się zatrzymać.
Państwa kapitalistyczne nie mogą – na dłuższą metę – egzystować obok siebie w stanie pokoju, gdyż jest to sprzeczne z samą logiką kapitalizmu (konieczność ciągłego pomnażania kapitału). Trwały pokój w warunkach dominacji burżuazji jest też niemożliwy ze względu na sprzeczne ze sobą doktryny militarne (tzw. ‘obronne’) państw narodowych.
Prostym przykładem niech będzie Polska, która znajduje się w NATO.
Jak wynika z doktryny NATO – Rzeczpospolita jest obecnie w sojuszu militarnym z Niemcami, Czechami, Słowacją itd. Jednocześnie jednak w polskich mediach burżuazyjnych trwa stała nagonka i oczernianie (zwłaszcza w kwestiach historycznych) wszystkich naszych sąsiadów. W pełnej nienawiści narracji narodowej przoduje zwłaszcza burżuazyjna „telewizja publiczna” – TVP.
W warunkach wzajemnych oskarżeń (bazujących na kryterium narodowości) trwały pokój nie jest możliwy. Obecna sytuacja względnego pokoju zaś długo nie potrwa. Wystarczy jeden poważniejszy w skutkach kryzys kapitalizmu w naszym regionie, a wszelkie NATO-wskie sojusze posypią się jak domek z kart.
Obecna „polityka historyczna” w Polsce oraz wszechobecna propaganda burżuazyjna szczuje naród polski (w tym głównie pracowników najemnych) na narody Niemiec i Rosji (w praktyce zaś na pracowników najemnych Niemiec i Rosji).
Tylko i wyłącznie to pokazuje nam jak kruche są faktycznie sojusze państw burżuazyjnych. Ukazuje to nam – jak chęć zysków oraz zdobycia przewagi determinuje działania poszczególnych państw.
Rzekoma wrogość (jak twierdzą burżuazyjni i ‘narodowi’ propagandyści) Polski do Niemiec, Rosji itd. daje każdemu kolejnemu rządowi RP szereg korzyści politycznych.
Jakich spytacie? Ano, między innymi: uzasadnia zwiększenie wydatków na wojsko (podstawowy filar militaryzmu), wskazuje wroga na zasadzie podziału narodowego – a nie klasowego (co oddala groźbę rewolucji), uzasadnia wprowadzanie nowych podatków w sytuacji zagrożenia, ułatwia też wprowadzanie nowych zakazów i nakazów.
Wspomniałem jedynie kilka z korzyści, jakie niesie dla burżuazji wzniecanie nienawiści do innych państw, narodów, grup etnicznych itd.
Spójrzmy jednak trzeźwym okiem na naszą obecną sytuację.
Polska jest w potencjalnym starciu z Niemcami, bądź Rosją – państwem słabym i z góry skazanym na porażkę. W dzisiejszej sytuacji rządząca Polską burżuazja może, co najwyżej, wspierać jedną ze stron toczących się konfliktów. Przypada jej po prostu rola „chłopca na posyłki”.
lnaczej sprawa ma się z wielkimi graczami geopolitycznymi. Mocarstwa militarne (jak choćby USA) regularnie wywołują konflikty zbrojne poza granicami swych krajów. Oczywiście, powody takiego wzniecania konfliktów są różne. Motywem przewodnim jest jednak zawsze zacieśnianie pętli na szyi ludzi pracy najemnej (zarówno w kraju podbitym, jak i ‘u siebie’).
Stany Zjednoczone wzniecając kolejne wojny domowe (głównie w Ameryce Południowej oraz na Bliskim Wschodzie), a następnie zaprowadzając tam „ład i demokrację” pokazują swoją siłę militarną, potęgę technologiczną oraz skuteczność oddziaływania wywiadu amerykańskiego (CIA, USAID, różne NGO-sy itp.). Jest to jawny i głośny sygnał dla reszty państw naszego globu: Nie zadzierajcie ze Stanami Zjednoczonymi!
Jest to dość skuteczny sposób na budowanie mitu o niezwyciężonej armii amerykańskiej. Propagandyści z USA budują w ten sposób mit ‘jedynego supermocarstwa’ i ‘żandarma świata’, który – tak naprawdę – jest bardzo kruchym tworem, opierającym się na takich samych zasadach i mechanizmach jak pozostałe państwa dyktatury burżuazji. Cytując klasyka: USA to papierowy tygrys.
Wiedząc już dlaczego wybuchają wojny imperialistyczne, należy zadać sobie pytanie: czy podejście pacyfistyczne jest racjonalne i uzasadnione?
Istnieje kilka koncepcji „walki z wojną”.
Pierwsza zakłada potępienie wojny ofensywnej, a gloryfikowanie wojny obronnej. Koncepcja ta zakłada, że państwo dokonujące ataku zawsze jest „tym złym”, a państwo broniące się – zawsze „tym dobrym”.
Druga koncepcja zakłada potępienie jakiejkolwiek wojny imperialistycznej i organizowanie strajku generalnego ‘przeciw wojnie’.
Istnieje też koncepcja przeciwstawienia się jakiejkolwiek wojnie, ale bez podejmowania jakichkolwiek działań, by ją zakończyć.
Można by wymieniać jeszcze więcej koncepcji pacyfistycznych, jednak nie jest to celem mojego artykułu.
Wspomniane koncepcje – popularne w kręgach drobnomieszczańskich – w zupełności wystarczą jako przykłady myślenia oderwanego od rzeczywistości. Wystarczy powiedzieć, że wszystkie te koncepcje są błędne. Problem nie leży bowiem w wojnie (jako takiej), a w istnieniu reżimu kapitalistycznego. Historia pokazuje nam, iż istnieją wojny uzasadnione i słuszne (jak choćby konflikty narodowowyzwoleńcze, wojna klasowa itp.). Trzeba też spojrzeć prawdzie w oczy: strajk – nawet i generalny – nie zatrzyma zazwyczaj wojny. Konieczne jest połączenie owego strajku z realnym zdobyciem władzy w danym państwie przez organizacje klasy robotniczej. Nawet wtedy zaś – zakończenie działań wojennych może być bardzo odległe.
Skoro patrzymy na świat z perspektywy lewicy i ruchu robotniczego, to musimy analizować sytuację klasy robotniczej w przypadku ewentualnego konfliktu zbrojnego.
Czy klęska (lub zwycięstwo) danego kraju ma realny i pozytywny wpływ na życie proletariatu? Czy wojna może zmienić coś istotnie na korzyść dla owej (naszej) klasy społecznej? Odpowiedź nasuwa się sama: nie!
Czy dane państwo burżuazyjne odniesie zwycięstwo, czy też poniesie porażkę – człowiek pracy najemnej wciąż pozostanie nowoczesnym niewolnikiem (tej czy innej burżuazji).
Jaka bowiem jest różnica w byciu wyzyskiwanym? Kapitalista może być Polakiem, może być Niemcem. Może być i Rosjaninem. Niewielka różnica.
I jasne: położenie klasy robotniczej narodu podbitego jest zwykle gorsze, niż położenie klasy robotniczej narodu zwycięskiego. Trzeba jednak pamiętać o fakcie wręcz oczywistym: klasa robotnicza narodu dominującego nie może sama być wolna, o ile w danym państwie nadal istnieje klasa robotnicza o statusie podporządkowanym. Burżuazja bowiem zawsze będzie wykorzystywać sprzeczności między poszczególnymi oddziałami klasy robotniczej (w tym podziały narodowe), jedynie po to by odwrócić uwagę proletariatu od faktycznych problemów społecznych. Słowem – by utrzymać się przy władzy.
Jaki powinien więc być stosunek dzisiejszych postępowców wobec wojny?
Przede wszystkim: należy podkreślać, iż wojna nie wynika ‘sama z siebie’, lecz jest logicznym następstwem istnienia systemu kapitalistycznego.
Samo „zwalczanie wojny” jest skazane na porażkę gdyż wojna leży u podstaw kapitalizmu, sama wynika z jego podstawowych sprzeczności.
Jedynie socjalizm może przynieść trwały pokój – co widzieliśmy choćby w czasach PRL. Wystarczy przypomnieć, iż Polska przez cały okres funkcjonowania socjalizmu ani razu nie znalazła się w stanie wojny.
Po 1989 roku zaś polskie wojsko wplątane zostało w interwencje zbrojne w Afganistanie, Iraku i Jugosławii – i to w okresie ledwie 25 lat.
I faktycznie, w PRL popularnym hasłem było wezwanie do pokoju i sprzeciw wobec wojny. W warunkach socjalizmu jednak hasła pokojowe i antywojenne miały podstawę klasowej dominacji klasy robotniczej, która stanowi większość społeczeństwa. Dominująca w PRL klasa robotnicza sąsiadowała zaś z innymi państwami socjalistycznymi, z którymi wojna byłaby niemożliwa, bezsensowna i pozbawiona jakichkolwiek podstaw.
Do zagadnienia wojny trzeba zawsze podchodzić z punktu widzenia podziału klasowego.
Jeżeli wojna może skutkować rewolucją, a w rezultacie – wyzwoleniem ludzi pracy najemnej i socjalizmem, to nie należy mieć obiekcji przed jej poparciem.
Jest to kluczowe zagadnienie, które wiele osób ignoruje. Wojna bowiem daje pewne możliwości zwarcia szeregów ruchu robotniczego i uzbrojenia proletariatu – co ma ogromne znaczenie w przypadku ewentualnej rewolucji.
Nie należy jednak mieć złudzeń. Ogromna większość wojen (zwłaszcza imperialistycznych) musi zostać potępiona z całą surowością. Stanowią one bowiem element utrzymywania „ładu” kapitalistycznego.
Jak widać, świat nie jest czarno – biały. Konflikt może być pożyteczny. Materializm dialektyczny zaś jest jedynym narzędziem służącym do odkrywania prawdziwego źródła problemu. Rezygnacja z dialektycznej analizy rzeczywistości ukazuje również rewizjonistyczny i oportunistyczny charakter współczesnej „lewicy” (a konkretniej – socjaldemokracji), która zamiast kierować się logiką i naukami marksistowskimi, skupia się na idealizmie i metafizyce. Socjaldemokraci udający lewicę kierują się w ocenianiu rzeczywistości emocjami i prostackim spojrzeniem na świat. Jest to szczególnie niebezpieczne, gdyż wspiera burżuazyjne zapędy i obecny – zbrodniczy – system społeczny.
Jakub Łubiński.