20 października 2019 roku w Boliwii odbyły się wybory prezydenckie, które z ogromną przewagą wygrał postępowy i socjalistyczny prezydent Evo Morales – uzyskując jednocześnie reelekcję. W obliczu politycznej klęski prawicowi i burżuazyjni działacze wszczęli rozruchy, które w połączeniu ze zdradziecką postawą armii, doprowadziły 10 listopada 2019 roku do dymisji prezydenta Boliwii.
Prezydent E. Morales został zmuszony przez puczystów z armii do ucieczki z Boliwii, celem m.in. uniknięcia przelewu krwi.
W wyniku zajść w La Paz władzę w kraju zdobyli prawicowi ekstremiści, którzy zorganizowali zamach stanu (przy wsparciu CIA). Pierwsze dni nowej władzy to głównie aresztowania, represje oraz morderstwa przeciwników politycznych (przede wszystkim aktywistów MAS – Ruchu na rzecz Socjalizmu).
Wiele materiałów filmowych z ulic stolicy oraz miast okolicznych potwierdza doniesienia o łamaniu podstawowych praw człowieka, jakie mają tam obecnie miejsce. Nie jest to pierwszy przypadek reakcyjnego puczu w tym regionie, bowiem w tym roku doszło również do nieudanego zamachu stanu w Wenezueli. Na szczęście, próby puczystów zostały przez boliwariański rząd całkowicie zniwelowane. Czy wydarzenia te są ze sobą powiązane? Czy sojusznik Boliwii i Wenezueli, a więc głównie Kuba – może czuć się bezpiecznie?
Za lwią częścią zamachów stanu w Ameryce Południowej i Środkowej stoi bezpośrednio bądź pośrednio rząd Stanów Zjednoczonych, który wielokrotnie pomagał (i czyni tak nadal) w likwidowaniu i obalaniu rządów przeciwnych polityce Waszyngtonu.
Wenezuela pozostaje tutaj istną kością w gardle amerykańskiego imperializmu w Ameryce Południowej. Jej potężne złoża ropy naftowej stanowią „grę wartą świeczki”, nawet gdyby cała operacja miała zakończyć się milionami ofiar wśród ludności cywilnej.
Juan Guaido nie był tutaj żadnym wyjątkiem – władzę w Wenezueli próbował przejąć od samego początku z aktywną pomocą i przyzwoleniem USA. Nowy zaś, utworzony tuż po zamachu stanu, rząd Boliwii zerwał natychmiast stosunki dyplomatyczne z Wenezuelą i wyrzucił z kraju kubańskich lekarzy. Wszystko wskazuje na to, że puczyści są amerykańskimi sojusznikami, zaś najważniejszym ich celem staje się podporządkowanie zasobów naturalnych Boliwii – rządowi USA.
Nie jest w końcu żadną tajemnicą, iż Boliwia ma ogromne zasoby naturalne w postaci złóż litu.
Największym towarem eksportowym kraju jest cyna. Po spadku cen cyny w 1980 roku w Boliwii nastąpiło poważne załamanie gospodarcze. W kolejnych latach szybko wzrosła inflacja, a dług zagraniczny sięgnął 4,4 mld dolarów USD. W Boliwii wydobywa się też duże ilości gazu ziemnego. Tym jednak, co w najbliższych latach będzie głównie interesować największe koncerny kapitalistyczne, jest lit.
Boliwia ma drugie na świecie, największe zasoby litu (rudę w postaci węglanu litu). Są one szacowane na ponad 9 megaton (rudy albo w przeliczeniu na metal). Lit jest wykorzystywany coraz szerzej na całym świecie i w najbliższych latach popyt na niego będzie jedynie wzrastać. Wykorzystuje się go m.in. w akumulatorach litowo-jonowych stosowanych m.in. w samochodach elektrycznych i smartfonach. W 2018 roku cena 1 tony litu wynosiła około 16,500 dolarów USD. Na jednego mieszkańca z samych zasobów litu przypada więc w przeliczeniu około 51,688,49 zł PLN. Jest to naprawdę łakomy kąsek dla wielkiego kapitału.
Ogromne złoża litu w Boliwii są kolejnym przykładem sytuacji, w której zwykli obywatele kraju muszą ginąć, tylko po to by imperializm USA i jego korporacje mogły odnotować olbrzymie zyski.
Mając jako taki zarys sytuacji w Boliwii, jak i sąsiedniej Wenezueli możemy zająć się tematem zasadniczym.
Pojawiło się tuż po zamachu stanu w Boliwii całkiem dużo artykułów omawiających sytuację w tym państwie. Co straszne, wiele z nich popiera działania puczystów, przyklaskując niemalże masakrom bezbronnych Indian na ulicach La Paz, Sucre i Cochabamby. Jest to o tyle przerażające, iż niektórzy odbiorcy tych tekstów zgadzają się z ich treścią, przesłaniem, z pochwałą czynnego ludobójstwa.
Mowa w tych licznych kłamliwych tekstach (głównie w prasie burżuazyjnej) o „upadku dyktatora”, „pokonaniu czerwonego reżimu”, „przywróceniu demokracji” itp. Należy sobie więc zadać szereg pytań, które nasuwają się po przeczytaniu tych wszystkich liberalnych oraz reakcyjnych bredni.
Po pierwsze: w jednym z artykułów na temat sytuacji w Boliwii można wyczytać, że „obalony został kolejny stronnik Rosji”. Jednak czy domniemany fakt, że ktoś jest stronnikiem Rosji moralnie usprawiedliwia obalenie legalnie wybranego prezydenta? Czy – analogicznie rzecz biorąc – obalenie rządów pro-amerykańskich też jest moralnie usprawiedliwione z perspektywy danego kraju?
I ostatecznie: czy opowiadanie się po którejś ze stron (krajów niebędących ze sobą w stanie wojny) usprawiedliwia dokonywanie tam przewrotów? Odpowiedź nasuwa się sama: nie! Jeśli zaś nadal mamy jakieś wątpliwości, to pomocą służy prawo międzynarodowe: udział w przewrocie (pośrednio, bądź bezpośrednio) nadal pozostaje całkowicie nielegalny zgodnie z prawem międzynarodowym.
Czy niektórzy polscy tzw. „patrioci” tak samo cieszyli by się gdyby, np. Rosja, Niemcy, albo Czechy – dokonały zamachu stanu w Polsce, by ustanowić w Warszawie swój wasalny, marionetkowy rząd? Dokładnie tak jak USA zrobiły to 10 listopada w Boliwii (nie wspominając już nawet o licznych próbach w Wenezueli).
Pisanie artykułu prasowego, który – tak czy inaczej – pochwala wojskowo-policyjny przewrót w Boliwii tylko dlatego, że „boliwijski rząd był domniemanym sojusznikiem Rosji”, pokazuje nam jednoznacznie, że dla ludzi stojących za tego typu wypocinami – nie liczy się wola mieszkańców danego kraju, a jedynie (szeroko pojęta) pro-zachodnia polityka. Nie jest to jednak koniec bzdur, jakie pojawiają się w sieci.
Następny w kolejności niech będzie burżuazyjny argument o „obaleniu dyktatora z woli ludu”.
Ciekawie wygląda sprawa tej „ludowej rewolucji”, biorąc pod uwagę fakt, że to wojsko chełpiło się obaleniem Evo Moralesa.
Czy pucz wojskowy można w ogóle nazwać rewolucją? Czy to obywatele faktycznie zdecydowali o odsunięciu od władzy Moralesa? No właśnie, bardzo rzadko kiedy przewrót wojskowy miewa charakter postępowy. I nie, to nie obywatele Boliwii zmusili Moralesa i jego gabinet do ukrycia się w obawie o ich życie, a wreszcie – do ucieczki z kraju.
Jeżeli spojrzymy na zdjęcia z zaprzysiężenia Moralesa i porównamy je ze zdjęciem z zaprzysiężenia nielegalnego, puczystowskiego „rządu tymczasowego” – natychmiast zobaczymy różnicę. Podczas zaprzysiężenia gabinetu E. Moralesa, na zdjęciu praktycznie nie widać funkcjonariuszy wojskowych. Obecnie zaś, na zdjęciu gabinetu Jeanine Anez – widać niemal praktycznie samych wojskowych i policję. To mniej więcej dobrze pokazuje tę całą „demokratyzację”…
Czy to, że wojsko samo obiera sobie rząd i prezydenta jest demokracją?! Dyktatura upadła, czy raczej – pojawiła się na naszych oczach?
Jasno widać już teraz, że bajki o „woli ludu” i „obaleniu dyktatora” to totalne bujdy, zwykła propaganda dla ogłupionych mas ludowych (w tym także tych z Polski). Jak nierzadko widzimy, masy łykają te bzdury – tak jak chcą tego autorzy owych antyrobotniczych bajeczek.
Bajki o „demokracji” oraz „obalonym dyktatorze” tym łatwiej przekonują niektórych europejskich odbiorców, im bardziej wierzą oni w „wyjątkowość Europy”. U licznych europocentrycznych odbiorców po dziś dzień panuje dziwne przekonanie, iż Ameryka Południowa, Afryka i Azja to „w zasadzie kontynenty opanowane przez dyktatury”, że nie jest to „cywilizowana Europa z demokracją na czele”, a raczej „dzikie kraje z autorytarnymi rządami”. Poglądy takie królują – oczywiście – wśród osób pozbawionych dostępu do rzetelnych informacji, wychowanych na burżuazyjnych mediach i kapitalistycznych kłamstwach, które wpaja się dzieciom do głów już na poziomie szkoły podstawowej.
Myślenie usprawiedliwiające kolonialne podboje, wyzysk krajów tzw. trzeciego świata, ludobójstwo ludności rdzennej itd., to – oczywiście – wynik antyludowej propagandy i kolonizatorskich zaszłości.
Choćby jednak ze względu na brak jakichkolwiek kolonii, a nawet ze względu na znajdowanie się nieraz w pozycji wyzyskiwanej i podbitej kolonii – myślenie tego typu powinno być Polakom zupełnie obce.
Czas jednak na omówienie tego, co te wszystkie antyludowe wypowiedzi mówią nam o prawicy, reakcji, burżuazji i jej politycznych zamiarach.
Wszyscy pamiętamy gdy na wielu prawicowych i kapitalistycznych portalach www chwalono J. Bolsonaro – gdy został wybrany prezydentem Brazylii. Otóż, gdy ów pupilek światowej prawicy rozpoczynał swoje rządy – wypowiadał się o tym, iż „stosowanie tortur na więźniach politycznych to nic złego” (sic!). W trakcie kampanii wyborczej zaś wielokrotnie poniżał w publicznych wypowiedziach osoby niepełnosprawne, członków mniejszości seksualnych, ekologów zaangażowanych w obronę lasów tropikalnych, działaczy ruchu robotniczego itd.
Pamiętamy też jak światowa burżuazja piała z zachwytu gdy w Wenezueli rozpoczął się zamach stanu (bardzo nieudolnie) kierowany przez Juana Guaido. Prawica na całym świecie mówiła wręcz „o upadku komunizmu”, o „zwycięstwie prawdy”, o obaleniu „krwawego dyktatora” itd.
Wszystko to pokazuje nam jedynie jak bardzo zakłamana jest burżuazyjna propaganda. Jak bardzo kłamią prawicowi publicyści, gdy mowa o „krwawych zapędach lewicy i ruchu robotniczego”.
Ludzie tacy nie wstydzą się również używać religii – dla swych partykularnych celów politycznych. Często można usłyszeć od nich, że „to właśnie oni są obrońcami prawdy, bożymi sługami” itp.
Kapitaliści – czy to ci z Polski, czy skądkolwiek indziej – nie mają wiele wspólnego z moralnością, prawdą, a nawet – naukami kościoła, na które uwielbiają się powoływać. Zdecydowanie bliżej im zaś do tego wszystkiego, o co oskarżają lewicę.
Pamiętajmy o tym, że to właśnie siły reakcji upodobały sobie przemoc fizyczną jako główne narzędzie działań politycznych. Nie kto inny, jak właśnie ugrupowania skrajnej prawicy – na demonstracje w Boliwii i Wenezueli, stawiają się z nożami, maczetami, siekierkami, bronią domowej roboty itp. narzędziami, które w pokojowym manifestowaniu swoich poglądów nie są aż tak bardzo potrzebne.
Należy sobie też zadać kilka pytań. Co zrobią ludzie, którzy pochwalają zamach stanu w Boliwii i Wenezueli gdy, np. w Polsce władzę obejmie postępowy i robotniczy rząd? Czy musimy obawiać się amerykańskiej interwencji w przypadku gdy, np. przestaniemy popierać politykę zagraniczną USA? Czy sprowadzenie wojsk USA do naszego kraju to był – w jakimkolwiek stopniu – dobry pomysł? I na koniec: czy zwolenników represji politycznych lub tortur można postrzegać w jakikolwiek sposób za osoby poczytalne?!
Oczywiście, dalecy jesteśmy od hipokryzji w kwestii przemocy politycznej. Nie da się potępić w czambuł idei gwałtownych, rewolucyjnych przemian politycznych. Nierzadko stanowią one jedyną skuteczną formę zmiany niesprawiedliwego reżimu. Ba! Czasami nawet i zamach stanu może mieć charakter postępowy (wspomnieć wystarczy Rewolucję Goździków, przewrót M. Kaddafiego, czy też zamach stanu z udziałem T. Sankary).
Krótko mówiąc, wielokrotnie istnieją sytuacje, w których nagłe – nierzadko krwawe – przemiany polityczne są uzasadnione interesem ludu pracującego, będąc jednocześnie wyrazem woli proletariatu danego państwa. Są to jednak sytuacje dokładnie odwrotne do tej, z którą mamy do czynienia w Boliwii.
Jakub Ł.