Wkrótce nadejdzie 30. rocznica wprowadzenia tzw. ‘Planu Balcerowicza’. To, co na samym początku wydawało się wielu ludziom niemalże ekonomicznym zbawieniem – szybko pokazało swe prawdziwe oblicze, będąc czymś znacznie bliżej krwawego koszmaru dla połowy polskiego narodu.
1 stycznia 1990 roku wszedł w życie Plan Balcerowicza (zmodyfikowany plan Sachsa-Liptona). Plan ów – w oryginalnej amerykańskiej wersji – byłby najpewniej o wiele mniej niszczycielski, niż plan naszego monetarysty – bo za takiego się Leszek Balcerowicz uważa.
Warto przypomnieć, iż plan L. Balcerowicza oznaczał wprowadzenie pakietu reform gospodarczo-ustrojowych, przeprowadzonych w ciągu 111 dni, których realizacja rozpoczęła się 1 stycznia 1990 roku. Nazwę tę utworzono od nazwiska głównego realizatora tych reform, Leszka Balcerowicza, ówczesnego wicepremiera i ministra finansów w rządzie Tadeusza Mazowieckiego.
Swoją drogą, w historii polskiego kapitalizmu mało jest nazwisk, które budzą praktycznie powszechną odrazę, niesmak i chęć zemsty ze strony praktycznie każdego polskiego robotnika. Pan Leszek Balcerowicz stanowi tutaj jeden z tych nielicznych przykładów, kiedy można mówić o praktycznie masowej i powszechnej nienawiści klasowej, skierowanej w stronę jednego człowieka – symbolu. Takiego, który jest synonimem wszystkiego, co w “polskiej transformacji” najgorsze.
Plan ten zakładał szybkie dostosowanie do gospodarek rynkowych poprzez radykalną walkę z inflacją, gwałtowną (bo po trupach) prywatyzację i otwarcie na rynki zachodnie. Wielu ludziom wydawało się wtedy, że kapitalizm znany z opowieści naszych turystów podróżujących do RFN to pełne sklepy (jak w czasach E. Gierka), praca i dobre zarobki. Plan naczelnego ideologa kapitalizmu spowodować miał więc w domysłach obywateli to, że nadal będziemy pracować, a nasze (wysokie wtedy) pensje będziemy mieli na co wydawać. Rzeczywistość okazała się diametralnie odmienna. I dla większości społeczeństwa – bolesna.
L. Balcerowicz zakładał, że jego plan spowoduje szybki spadek inflacji, a w rzeczywistości – ponownie ją rozdmuchał, doprowadzając ją do niewyobrażalnych wcześniej rozmiarów. Wystarczy wspomnieć fakt, iż ostatnie 3 miesiące istnienia PRL-u to okres inflacji niemal 10-krotnie niższy niż w czasie działania ‘Planu’. Co więcej – do czasów aneksji Polski przez UE, inflacja wciąż była bardzo wysoka (najczęściej kilkunastoprocentowa).
Plan zakładał także, iż stopa bezrobocia nie przekroczy kilku procent (sic!). W rzeczywistości już w grudniu 1990 roku bezrobotnych było ponad 6% obywateli. W kilka lat zaś później stopa bezrobocia (oficjalnie) dosięgła 20% społeczeństwa! Ponadto, stopa bezrobocia faktycznego, realnego – wedle różnych szacunków – mogła w połowie lat ‘90 osiągnąć nawet 30% osób (zdolnych do podjęcia pracy). Był to – jak do tej pory – najwyższy wskaźnik bezrobocia w historii przeprowadzania takich pomiarów w Polsce.
Gwałtowna, dzika prywatyzacja i bezprawna reprywatyzacja spowodowały pozbycie się naszych “sreber rodowych” za grosze (około 1% ich faktycznej wartości), a ogromna część zakładów została kupiona i zamknięta – poprzez tzw. wrogie przejęcia. Potem jeszcze tylko wyprzedano maszyny (dzięki czemu uwłaszczyły się tysiące ‘nowych burżujów’). Wiele zakładów sprzedawano wmawiając społecznościom lokalnym, że “zachodni kapitał spowoduje unowocześnienie produkcji”, podczas gdy w rzeczywistości większość z nich było i tak bardzo nowoczesnych. Problem dla nowych kapitalistycznych inwestorów był jeden: nadal masowo zjednoczone załogi robotnicze i socjalistyczny sposób zarządzania. To wszystko – żeby kapitalizm mógł ‘się przyjąć’ – musiało zostać zniszczone.
“Nowoczesność” do zakładów tych przyszła w postaci nowych, bardziej krwiożerczych sposobów zarządzania i masowych zwolnień, a nie – nowych technologii. Bajki o nowoczesności kapitalizmu są dobre. Działają jednak tylko na naiwnych. Nie wierzycie? No to spróbujcie powiedzieć szwaczkom w Bangladeszu, Indiach i Pakistanie, że “zachodni kapitał to nowoczesność”.
Wracając jednak nad Wisłę… Przejęte ówcześnie zakłady produkują dziś zachodnie pralki, telewizory, samochody itd. Nikt w latach ‘90 XX wieku nie inwestował by w zakłady, które były – według propagandy kapitalistów – archaiczne. Dość powiedzieć, że władze RP celowo wykańczały nasze zakłady, które sobie z Planem Balcerowicza poradziły. Zakładów takich były w sumie setki. Ja wspomnę tutaj jedynie o firmach bliskich memu sercu: Unitra i Tonsil. Firmy te były na zachodzie istnym postrachem dla kapitalistycznej konkurencji. Produkowaliśmy w nich tanio, jakościowo dobrze, a do tego nowocześnie.
Teraz zaś? Zrobiono z nas marną montownię dla zachodu, z dwukrotnie zaniżonymi wypłatami. Wyssano życiowe oszczędności, powodując falę samobójstw, a potem dobrano się do naszych usług publicznych: rozmontowując koleje, komunikację miejską i wiejską, emerytury (dzisiaj są nawet dwukrotnie niższe niż mogłyby być w starym systemie), służbę zdrowia i edukację.
Taki jest smutny bilans Balcerowicza i jego popleczników. Ostatnio natknęłam się na ciekawe nagranie z 1994 roku, które pozwolę sobie tutaj przytoczyć w całości:
Wiecie, z czym kojarzy mi się ten człowiek? Z końcem dzieciństwa. Z początkiem kłopotów. Całej serii zdarzeń, którymi rodzice kazali mi się nie martwić, ale których nie mogłam nie widzieć. I to takich zdarzeń, które nie mogły na mnie nie wpłynąć.
Kojarzy mi się on z bezrobociem. Z brakiem stabilności zatrudnienia. Z postępującą degradacją sytuacji finansowej mojej własnej rodziny. Z końcem pewnych marzeń, dążeń i aspiracji. A ja i tak miałam szczęście.
Bo w rodzinach podobnych do mojej, poza dużymi miastami, ten człowiek to często początek problemów z alkoholem, strukturalnego bezrobocia, wymuszonej emigracji za chlebem, postępującego wyludnienia i opowieści o świecie, który nas wszystkich nie chce, w którym nie potrafimy żyć, bo nie potrafimy “się sprzedać”, który nas nie ceni, nie potrzebuje, w którym jesteśmy tylko ciężarem.
I takich, jak ja – są w tym kraju miliony. Dosłownie miliony dzieciaków, które dorosły w lęku – tak jak ja. Miliony dzieciaków, które patrzyły na obwiniających się nawzajem o całe zło świata rodziców, kiedy ci rodzice sami jeszcze nie rozumieli, że to nie z nimi coś jest nie tak – tylko z tym chorym, kapitalistycznym systemem.
I nie zastraszycie mnie gadaniem o tym, że “tęsknię za komuną”, a “Balcerowicz przyniósł mi wolność”. Nie! Ja ‘komuny’ nawet nie pamiętam, a jedyne, co przyniósł mi Balcerowicz to wieczny lęk. Taki głęboko – w trzewiach. Lęk o to, że nie będzie, że zabraknie, że nie ma, że się nie da, że nas na to nie stać. Lęk o to, że nawet jakby się chciało, to nie ma jak, bo ojciec nie umie handlować w ‘szczękach’, a matka nie jest z rodziny ‘dobrze ustawionej’ i nie przejęła za bezcen lokalnej drukarni.
Dlatego mówcie mi jeszcze, szanowny Adamie Bodnarze i Jurku Owsiaku, jaka to wielka szkoda, że “jako naród nie cenimy i nie rozumiemy liberalnej demokracji”. Klepcie dalej po plecach człowieka – potwora, który z perspektywy milionów powiódł ten kraj w objęcia dyktatury burżuazji.
Dla mnie jest jasne, że kapitaliści tego lęku nie zrozumieją, ani nigdy nie będą mieć okazji poznać go w swym najbliższym otoczeniu. I ja wam takiego poznania nie życzę. Nie życzę też jednak dobrze Balcerowiczowi, który z pełną premedytacją dał go poznać i zasmakować mnie oraz milionom moich współobywateli. Balcerowicz musi odejść!
M. O.